sobota, 11 maja 2013

Rozdział 4


Leżę wygodnie na łóżku otulona jedynie prześcieradłem. Kołdra uciekła mi gdzieś z Aaronem. Słyszę jak deszcz dudni o parapet i cicho jęczę ze zrezygnowania, wspominając strój w jakim zawędrowałam wczoraj na obiad z Ramseyem. Leniwie przekręcam się na brzuch i zaczynam wymachiwać w powietrzu nogami do muzyki, którą słyszę tylko w mojej głowie. Czuję się dziwnie szczęśliwa. Szczęśliwa, że znowu leżę w tym łóżku, że otaczają mnie te ściany.
-Nie śpisz? – czuję najpierw na sobie jego ciepły oddech, a dopiero potem przyciska swoje usta do mojego czoła.
-Nie śpię… - podnoszę wzrok i zdaję sobie sprawę z tego, że Aaron właśnie biega przede mną w samych bokserkach, zupełnie jak te kilka tygodni temu.  – A Ty…
-Muszę lecieć na trening – widzę jak wzrusza ramionami, a chwilę później podąża w stronę szafy. – Łap!
Ciska we mnie kawałkiem materiału. Kawałkiem materiału, którego teraz bardzo potrzebuję. Szara bluza jest tym, czego moje wychłodzone ciało prawdopodobnie potrzebuje teraz najbardziej. Bez najmniejszego zawahania naciągam ją przez głowę i podnoszę się z łóżka. Widzę jak Aaron grzebie między kolejnymi stertami ubrań i próbuje znaleźć to, co jest mu akurat najbardziej potrzebne. Ostrożnie, na palcach podchodzę do niego i zawieszam mu dłonie na szyi. Wcale nie mam ochoty wypuszczać go na ten trening, chcę móc się nim cieszyć do upadłego.
-Może jednak wrócimy do łóżka… - szepczę mu wprost do ucha i wtulam się mocniej w jego plecy.
-Lea, nie mogę… - słyszę jak walczy ze sobą i swoimi pragnieniami i to sprawia, że wcale nie zamierzam przestać.
-Mam na sobie tylko tą bluzę… - przeciągam, a chwilę potem ostrożnie wspinam się na palce i zostawiam krótki pocałunek na jego karku. – W zasadzie mógłbyś sprawdzić czy zasłania mi to, co powinna…
-Nie, Lea… - widzę jak mimowolnie spogląda na mnie najpierw kątem oka, a dopiero później obraca się całkowicie w moją stronę.  – Naprawdę muszę jechać. Jestem na dobrej drodze, żeby wrócić do regularnej gry.
-Aaroś… - ostrożnie przejeżdżam opuszkami swoich palców po jego karku. Tak bardzo uwielbiam go kusić.
-Jeśli poczekasz tutaj na mnie – obraca się do mnie przodem, spogląda mi w oczy i łapie moją twarz w swoje dłonie. – To zajmę się Tobą jak wrócę.
Całuje mnie w usta i sprawia, że przez chwilę znowu czuję się wyjątkowa. Całuje mnie tak, że zdaję sobie sprawę z tego, że to przecież on jest wyjątkowy, nie ja, ani nie nasz związek.  Powoli odsuwam się od jego twarzy i przytulam do jego torsu. Tak bardzo nie chcę, żeby jechał dzisiaj na trening. Tak bardzo pragnę, żeby został ze mną. Jest tylko jeden mały problem: doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ten trening jest jak obowiązek, jak dawniej wstawanie na dziewiątą rano tylko po to, żeby otworzyć kawiarnię, w której pracowałam. Jak uczęszczanie do szkoły, aż do momentu jej ukończenia.
-Wrócę naprawdę szybko – śmieje się i całuje mnie w skroń, a chwile później opuszcza pokój i mieszkanie.
Zupełnie zrezygnowana wyciągam sobie czysty ręcznik i kieruję się w stronę łazienki. Oczekując na mojego idealnego chłopaka postanawiam na dobre rozgościć się w jego łazience.



Słysząc dźwięk otwieranych drzwi jak ostatnia wariatka pobiegłam do przedpokoju. Nie zważałam na to, że byłam w samej bieliźnie, przecież Aaron za chwilę miał ją ze mnie zrzucić. Jak ogromne było moje zaskoczenie, kiedy zamiast Aarona z kluczami  zastałam Kierana.
-Uhm… Hej. – bąknął mierząc mnie swoimi wzrokiem od góry do dołu. – Aaron dał mi klucze… Wrócił się na chwilę do samochodu.
-Jasne…. – przywołałam  na swoją twarz dość nieśmiały uśmiech i machnęłam ręką jakby chcąc mu pokazać, że zupełnie wisi mi to, że stoję przed nim półnaga. W rzeczywistości zdradzał mnie ten szkarłatny kolor, który gościł teraz na mojej twarzy.
-Pójdę się chyba ubrać… - dodałam, zdając sobie sprawę z tego, że już chyba za długo stoję przed nim ukazując niemal każdy fragment mojego ciała. – Uhm… Kieran? Możesz na chwilę zamknąć oczy?
-Czemu? – przekręcił lekko głowę w bok, sprawiając, że ewidentnie skojarzył mi się teraz ze słodkim szczeniaczkiem.
-Moje majtki… - poczułam jak czerwienię się jeszcze bardziej. – Są dość kuse.
-Aaa… Okej. – podrapał się po głowie, wciąż uważnie mi się przyglądając, a chwilę później obrócił się tyłem, dając mi tym samym drogę do ucieczki.



Przekopywałam szafę Aarona chyba tysiąc lat świetlnych. Zanim w rozwalonych ubraniach znalazłam jakieś dresy i koszulkę minęło naprawdę dużo czasu. Jednak wciąż nie tak wiele bym mogła wymazać ze swojej pamięci ten moment, w którym Gibbo musiał podziwiać moje kobiece wdzięki.  Dopiero, kiedy opłukałam w łazience swoją twarz i zmyłam z niej resztę tego koloru w jakim zazwyczaj chłopcy występowali na boisku, mogłam do nich wrócić. Stanęłam, więc w drzwiach do salonu i patrzyłam jak zawzięcie wyżywają się na przyciskach znajdujących się na joystickach od Playstation.
-Ekhm.. – teatralnie odkaszlnęłam, zwracając na mnie ich uwagę.
-Hej… - Aaron uśmiechnął się, widząc mnie w przydużych dresach i koszulce. – Jak chcesz to w kuchni jest obiad.
-Obiad? – powtórzyłam przyglądając się uważnie najpierw jemu, a później Kieranowi, który teraz zawzięcie patrzył w telewizor.
-Tak… Gibbs gotował, więc… - zaśmiał się, widząc minę swojego przyjaciela. – Jest trochę bardziej jadalne niż gdybym sam to zrobił.
Fantastycznie! Czyli naprawdę długo szukałam tych ciuchów. Ciuchów, w których i tak nie wyglądałam zbyt urodziwie. A w tym czasie w kuchni królował Kieran, który chwilę wcześniej widział mnie niemal nago. I co ja miałam teraz zrobić? Zjeść jego specjał?
-A co zrobiłeś? – rzuciłam teraz bardziej w stronę Anglika, siadając przy tym na oparciu kanapy i zajmując się przeczesywaniem włosów Aarona.
-Ryż… - przełknął ślinę, a po chwili kontynuował. – Ryż z kurczakiem i warzywami.
-Mhmm… - uśmiechnęłam się lekko całując teraz Aarona w policzek. – Później spróbuję. I mam nadzieję, że się nie otruję.
Zaśmiałam się głośno razem z Aaronem, który momentalnie mnie objął w talii i ściągnął z oparcia wprost na swoje kolana. Po chwili dołączył do nas też Kieran. Powoli zaczynałam się zastanawiać czy nie mogłoby być tak zawsze…



-Jednak wróciłaś? – kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, do moich uszu dotarł głos Carla.
-Oczywiście! – pojawiłam się w pokoju, w którym siedział na kanapie i teraz uważnie mi się przyglądał. – Jak mogłabym zostawić mojego braciszka z wyboru? Najpierw znajdę Ci dziewczynę, a dopiero później się wyniosę. – zaśmiałam się zajmując wolne miejsce obok niego, a po chwili go przytulając.
-Twoje wyjście z Ramseyem coś się przedłużyło… - skwitował krótko, ale ja doskonale wiedziałam, że to bardziej pytanie w stylu jak było.
-Postanowiłam zostać na śniadanie – lekko się uśmiechnęłam. – I później na obiad… Wiesz… On chyba trochę dorósł…
-Coś szybko mu to poszło. – burknął uważnie mi się przyglądając. – Jeszcze 3 dni temu nie odzywaliście się do siebie. Wręcz burczeliście.
-Może po prostu nie chce mnie znowu stracić? – wzruszyłam ramionami i podniosłam się z kanapy. – Mam ochotę na coś mocniejszego. Co Ty na to?
Nawet nie zamierzałam czekać na jego odpowiedź. Po prostu przyniosłam ze sobą dwie koniakówki i trunek adekwatny do nich. Kolejno napełniłam szklanki, a następnie swoją wzniosłam lekko do góry.
-Za tą dziewczynę,  która zawróci Ci w głowie – przerwało mi parsknięcie Carla. – Za tą, której po prostu jeszcze nie poznałeś… Nazwijmy ją na przykład Mary…
-Kate – przerwał mi wbijając wzrok w szklankę.
-Co Kate? – zdezorientowana zaczęłam mu się uważnie przyglądać. – Jaka Kate?
-Po prostu nazwijmy ją Kate…
-Więc za Kate! – wykrzyknęłam z radością, a chwilę później przechyliłam zawartość szklaneczki.



Rano obudziłam się ogromnym kacem. Właściwie to słysząc dzwonek do drzwi miałam nadzieję, że to ranek. Jak bardzo się myliłam, kiedy chwilę później usłyszałam śmiech Alexa i odpowiadającego mu coś Carla. Naciągnęłam jedynie na swoją głowę poduszkę i usiłowałam się nią szczelnie nakryć.  Przysięgam już nigdy więcej nie tknę koniaku. Miałam ochotę po prostu zasnąć, ale najpierw przeszkadzali mi głośno rozmawiający Kanonierzy, później, co chwilę otwierające się drzwi od łazienki, a na końcu Carl, który raz po raz wbiegał do sypialni tylko po to, żeby wyciągnąć coś z szafy.
-Zabieraj to co Ci tak bardzo potrzebne i wypad! – warknęłam rzucając w niego poduszką, kiedy chyba po raz dziesiąty przebiegł gdzieś w pobliżu mojej głowy. Przecież to nie moja wina, że moja głowa nie spoczywała w miejscu, w którym leżały poduszki.
-I powiedz Alexowi, że jak jeszcze raz usłyszę jego pisk…. – rzuciłam nie pokrytą groźbą, ale dla mnie przekaz był jasny.
Jak bardzo byłam w błędzie, kiedy niespełna pięć minut później usłyszałam kolejną salwę piskliwego i niezwykle irytującego śmiechu Chamberlaina. Dlatego łapiąc za kolejną poduszkę wybiegłam wprost do salonu, a to co tam zastałam… Zapomniałam o tym, że miałam właśnie tą poduszką, która teraz wypadła mi z ręki utłuc najlepszego przyjaciela Carla. Zapomniałam o tym, bo wprawili mnie w nie lada… No właśnie, sama nie umiem do tej pory nazwać mojego stanu.
-Carl! – pisnęłam zakrywając dłonią oczy. – Co Ty masz na sobie?
-Idziemy do klubu – po raz kolejny tego wieczora do moich uszu dotarł chichot Alexa. –Carl będzie wyrywał panienki…
-Dlatego ma na sobie ten najbardziej pedalski sweterek jaki posiada w swojej szafie? – spojrzałam z politowaniem na Chambo,  a następnie podeszłam bliżej Carla i niczym kochająca matka zaczęłam z niego ściągać ten kawałek szmaty. – Co Ty masz na włosach?
-Pasemka – wyszczerzył zęby w geście dumy, sprawiając, że przyłożyłam mu otwartą dłonią prosto w ten łeb. – Ała!
-Wyglądasz jak idiota! – warknęłam kręcąc głową. – Jesteś tak pijany, że nie umiesz wybierać dobrze? Nie wyrwiesz dzisiaj żadnej Kate!
I wtedy chyba przegięłam… No ale przecież nie wiedziałam, że Kate to jednak nie takie hipotetyczne i zupełnie wymyślone imię. Nie miałam zielonego pojęcia, że istnieje jakaś Kate, która to w jakiś tajemniczy sposób zdobyła serce Carla. Ale musiałam się o tym dowiedzieć właśnie teraz. Teraz kiedy w tym samym czasie Carl plasnął się otwartą dłonią w twarz, a Alex omal nie zakrztusił zawartością swojej szklanej butelki.
-Kate? – popatrzył na niego kaszląc. – Naprawdę? Startujesz do mojej kuzynki?
Chyba byłam bardziej zawstydzona niż Carl, bo to moje policzki teraz poczerwieniały, a nie te prawego obrońcy.



W przeciwieństwie do poprzednich rozdziałów ten nie dojrzewał praktycznie wcale, dlatego z góry przepraszam za nie poprawione błędy. Obiecuję to naprawić, jeśli takowe się pojawią. Nie mam ostatnio serca chyba do żadnego mojego opowiadania. Wypadłam jakoś z toru, a jedyna rzecz jaką wymyślam to jakieś inne pierdoły w mojej głowie. Przepraszam ten rozdział raczej jest kiepski i niewiele wnosi. No ale może jednak Wam się spodoba. Pozdrawiam.