czwartek, 21 lutego 2013

Rozdział 2


Czuję jak w stresie napinają się wszystkie moje mięśnie. Zupełnie nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Czuję jak łapie mnie za nadgarstek i pomaga mi obrócić się w jego stronę. Spoglądam w jego oryginalne tęczówki.  Dokładnie wtedy zdaje sobie sprawę z tego jak głupia i naiwna byłam, mając nadzieję, że go tutaj nie spotkam. Nadzieję, że uda mi się przed nim schować, przemknąć niezauważoną.
-Przyszłam z Carlem.. – rzucam szeptem, bo przecież chyba boję się mu o tym powiedzieć. – Nie odzywałeś się do mnie…
-Nie chciałaś, żebym Cię zatrzymywał – przerywa mi, a ja widzę jak lekko kręci z niedowierzaniem głową. – Chcesz mi powiedzieć, że Jenkinson cały czas wiedział , gdzie się schowałaś?
-Carl jest po prostu doskonałym przyjacielem – uśmiecham się niepewnie i ponownie spoglądam w jego oczy.
Słyszę jak ciężko wzdycha i mogę zaobserwować jak bije się z własnymi myślami. Widzę, że znowu walczy i chyba podświadomie jestem z niego dumna. Tak samo dumna jak z tego faktu, że jest moją pierwszą młodzieńczą miłością. Jest moim ideałem. Ideałem, do którego chcę zawsze wracać.
-No cóż… - po chwili wydaje z siebie głośne westchnięcie. – Nie zmienia to faktu, że cieszę się, że Cię w końcu mogę zobaczyć.
-Też się cieszę… - niepewnie wspieram teraz jedną ze swoich dłoni na jego torsie, by po chwili móc się po prostu do niego przytulić. – Wiedz tylko, że ja właściwie nigdy nie zabroniłam Ci się ze mną widywać.
-Wyniosłaś się… - mruczy mi do ucha przejeżdżając swoją dłonią po moich plecach.
-Powiedziałam Ci, że potrzebujemy większej przestrzeni niż cztery ściany, prawda? – powoli odsuwam się od niego spoglądając w jego szaro-brązowe tęczówki.
-Wciąż tego nie rozumiem – przejeżdża opuszkami palców swojej lewej dłoni po moim policzku.
-Zrozumiesz… - uśmiecham się ponownie patrząc w jego oczy. – Za jakiś czas mi podziękujesz…
Wspinam się na palce i zostawiam krótki pocałunek na jego policzku, by chwilę później się oddalić.



-Szukałam Cię wszędzie – stanęłam przed Jenkinsonem i Chamberlainem, którzy wyrośli mi jak spod ziemi. – Przyprowadziłeś mnie tutaj to chociaż okaż trochę zainteresowania.
-Nie mówiłeś, że przyszedłeś z dziewczyną. – Alex spojrzał na mnie dość zamglonym wzrokiem. – A ta jest całkiem niezła… Skąd taką wytrzasnąłeś?
-Pacanie! – usłyszałam tylko głośny chlast i zobaczyłam jak młodszy z piłkarzy trzyma się za tył głowy. – To przecież Lea.
-Ładne te wasze ważne sprawy – spojrzałam na nich kpiąco i pokręciłam głową.
-Lea, coś się stało? – do Carla chyba dopiero teraz dotarł sens moich wcześniejszych słów.
-Tak, stało się… - burknęłam zakładając ręce na boki. – Rozmawiałam z Aaronem…
-To źle? Przecież jesteście par…- zatkałam dłonią usta Alexa i wymownie spojrzałam na mojego rówieśnika.
-I jak? – dopiero teraz zauważyłam, że jego język zaczyna się plątać podobnie jak ten Alexa.
-Chyba miałam złudne nadzieję, że mnie nie zauważy… Jesteś w ogóle w stanie sam wracać do domu? – westchnęłam odejmując swoją rękę od twarzy Chambo.
-Nie wiem – rzucił podnosząc się teraz z krzesełka, na którym do tej pory siedział i lekko się zatoczył. W ostatniej chwili wsparł się na moim ramieniu i posłał mi szeroki uśmiech, uwalniając jednocześnie ze swojej buzi alkoholowe opary.
-Carl.. – jęknęłam zakładając sobie jego rękę na moją szyję i kierując się z nim w stronę wyjścia. – Chyba impreza dla Ciebie dobiegła końca.
-Czemu? – zaśmiał się, ale nie protestował.
-Podpisujesz jutro kontrakt, kolego. – przypomniałam mu, a następnie złapałam za łokieć idącego przede mną Ramseya.
Widząc mnie od razu rzucił się w stronę Carla, pomagając mu stanąć w pionie.
-Musisz mi z nim pomóc – spojrzałam na niego z dołu. –Jesteś swoim samochodem?
-Lea… - zaczął podtrzymując chłopaka za ramię.
-Zawieziesz nas do Carla? Proszę Cię… - spojrzałam na niego wzrokiem nie znającym sprzeciwu, a już po chwili instruował Carla jak ten ma dojść do jego samochodu.
Jenkinson ruszył przodem lekko się zataczając, a ja razem z Aaronem wyszliśmy za nim. Dopiero wtedy, gdy usłyszałam dźwięk błysku fleszy zdałam sobie sprawę z tego, że właśnie prasa pierwszy raz od feralnego rozstania uchwyciła nas razem. Szedł obok mnie, tak blisko, że mogłam chwycić jego dłoń. 
-Kocham Cię… - szepnęłam tak cicho, żeby tylko on usłyszał.
Kątem oka dostrzegłam lekki uśmiech na jego twarzy, a dwie minuty później zapinałam już pas na siedzeniu dla pasażera.



Leżę na łóżku i spoglądam teraz na Aarona, który uważnie swoją dłonią przejeżdża po mojej ręce. Przygląda mi się i nic nie mówi. Jakiś czas temu wpakowaliśmy Carla pod prysznic, teraz po prostu cieszyliśmy się sobą nawzajem.
-Czyli to tutaj mieszkasz? – pyta po chwili spoglądając mi w oczy. – Śpicie w jednym łóżku?
-Tak mieszkam tu – śmieję się kręcąc głową. – Zazwyczaj ja śpię tutaj, Carl w salonie. Uparł się i zgadza się na zamianę tylko przed ważnymi dniami typu mecze. Jutro podpisujecie kontrakty, więc pewnie wrzucę go dziś do tego łóżka, a sama zajmę kanapę.
-Pamiętasz?- uśmiecha się do mnie w dalszym ciągu kontynuując wędrówkę swojej ręki bo mojej.
-Pamiętam jakie to ważne dla Ciebie, Aaron – odwzajemniam uśmiech i łapię się na tym, że mam ochotę go po prostu przytulić i pocałować. – Zresztą Carl też w kółko o tym gada.
-Dopiero Twoja wyprowadzka uświadomiła mi jak wiele straciłem… - mruczy cicho przymykając powieki. – Jesteś dla mnie wszystkim. Wróć do mnie.
-Ja wciąż od Ciebie nie odeszłam, Rambo – akcentuje ostatnie słowo, a on podnosi głowę i ponownie wlepia we mnie swój wzrok.
Do pokoju  wchodzi Carl. Rzuca nam przelotne spojrzenie, po czym obraca się by opuścić swoją sypialnię.
-Aha, Ramsey… - rzuca jakby od niechcenia. – Zostawiam Wam dzisiaj sypialnię. Pozwalam Ci tutaj nocować, ale jak jej coś zrobisz to pożałujesz. I pamiętaj ostateczna decyzja odnośnie noclegu należy do Lei.
Walijczyk spogląda na mnie, a po chwili zaczyna się podnosić. Wiem, że za chwilę wyjdzie z tej sypialni, a potem z mieszkania. Nie czekam zbyt długo i zaciskam palce swojej dłoni na jego nadgarstku. Czuję na sobie jego ciemne tęczówki. Jest zszokowany, a może po prostu trochę zadowolony z takiego obrotu spraw. Idę w jego ślady i teraz siedzę centralnie naprzeciwko niego. Czuję jak mimowolnie dotyka swoimi palcami moich policzków, a następnie przytrzymuje w  swoich dłoniach moją twarz.
-Zostań… - szepczę cicho, pomimo, że Carl zapewne właśnie odpływa do krainy słodkich arsenalowych snów.
Nic nie mówi. Po prostu przejeżdża kciukiem po mojej dolnej wardze, a następnie mnie całuje. Długo się nie zastanawiam, po prostu odwzajemniam gest i tonę w tym słodkim pocałunku. Już wiem, że na tą noc zostanie, chociażby po to, żeby swoim ciałem rozgrzać moje.


Budzę się rano z uśmiechem wymalowanym na twarzy. I mimo, że nie czuje już jego ręki spoczywającej na mojej talii lub biodrze i pomimo tego, że nie podkłada jej też pod moją głowę, wiem że tutaj był. I to właśnie to nie pozwala, aby ponury humor wkradł się na moją buzię. Zupełnie nie wiem, która jest godzina. Może być wcześnie, a może być już nawet południe. Nie dbam o to. Łapię się na tym, że właśnie szczerzę zęby do białego sufitu, a dłonią dotykam wygniecionej pościeli, w której spał ze mną Aaron. A teraz te mieszkanie świeci pustkami. Nie ma tu ani Walijczyka, ani nawet właściciela. Pojechali związać swoją długą przyszłość z klubem z czerwonego północnego Londynu. W moich myślach kłębi się pytanie czy nie jestem zazdrosna, że to z tym klubem chłopak chce się oficjalnie związać na długie lata, a nie ze mną? Ale przecież nie mogę być zazdrosna. Ten kontrakt to nasza szansa. Szansa na to, że i ze mną zostanie na kolejne długie lata. Bo jego pobyt w Londynie równa się kolejnej możliwości na dłuższe bycie razem. Powoli i dosyć ostrożnie wyciągam jedną nogę spod pościeli udekorowanej w loga Arsenalu i czuję jak chłodny powiew drażni moją stopę. Cofam ją tylko po to, żeby po chwili podnieść na nowo, tym razem nieco energiczniej i znaleźć przyczynę zimna – uchylone okno. Jest zima, ale mój przyjaciel czuje ją zupełnie inaczej. Czasem zastanawiam się czy na pewno jestem Brytyjką urodzoną w Londynie, czy może jednak pochodzę z jakiegoś kraju, w którym słońce świeci przez cały rok, a pokrywa śnieżna występuje tylko przez kilka dni w roku. Ale przecież w paszporcie mam wyraźnie wpisaną narodowość angielską. Przemierzam, więc przez mieszkanie, by zamknąć okno otwarte w salonie, stamtąd kieruje się w jedno miejsce – do kuchni. Poranek jest dobrą porą na wypicie ciepłej herbaty. I mimo, że tutaj nie dostanę tej mojej ulubionej zielonej, to jednak herbata jest jak podstawowy posiłek. Spoglądam na zegarek w kuchni. Wybija równo trzynastą. Śmieje się pod nosem, jak niewiele myliłam się z diagnozą i jednocześnie jak wiele przespałam. Z jakiegoś dziwnego transu wyrywa mnie kartka przyczepiona do lodówki.
Poszliśmy trenować i złożyć podpisy. Carl
P.S. Aha, Aaron mówi, że wcale tak nie jest, ale on Cię pozdrawia.
Na mojej twarzy ponownie maluje się uśmiech i nie mogę uwierzyć z kim ja się zadaje. Są jak dzieci. Duże dzieci. Jeden i drugi. Ciszę panującą w kuchni przerywa przeciągły gwizd czajnika. Zalewam ciemną herbatę i sięgam do lodówki. Podobnie jak ta Aarona świeci pustkami. Typowy męski zwyczaj. Pomiędzy jakimiś koktajlami odżywczymi i kilkoma butelkami angielskiego piwa dostrzegam jeden samotny jogurt – moje dzisiejsze śniadanie. Zrezygnowana opadam na kanapę w salonie i zaczynam jeść. Nie do końca zadowala mnie ten posiłek, ale jak to mówią lepszy rydz niż nic, a dzisiaj nic nie jest w stanie wytrącić mnie z równowagi. Dlatego po posiłku nakładam na siebie dresy, a do uszu wkładam słuchawki. Mam ochotę przebiec teraz kilka ładnych mil, a dzisiejsza pogoda mi na to pozwala. Muzyka, która wybija mi rytm prowadzi mnie prosto do parku leżącego kilka przecznic dalej. To właśnie tam mogę w spokoju się porozciągać. Słyszę chichot jakichś nastolatek, ale nie zwracam na niego większej uwagi. Sama kiedyś miałam naście lat i wracając ze szkoły śmiałam się na wspomnienie szkolnego przystojniaka. Mimo, że dorosłam wcześniej niż moje rówieśniczki i w przeciwieństwie do nich jako trzynastolatka nie śmiałam się do starszych chłopców jak głupia do sera, doskonale rozumiem teraz te dwie dziewczyny, które mijają mnie z nieskrywanym uśmiechem na twarzy. A wracając do mojego szybkiego dojrzewania… Przechodziłam w swoim życiu kilka etapów: najpierw był ten beztroskiego dzieciństwa, kiedy to robiłam co żywnie mi się podobało, bo murem za mną zawsze stali kochający rodzice. Kolejny etap przyszedł niespodziewanie i sprawił, że dorosłam szybciej niż inne dziewczyny. Podczas gdy one nadal nieśmiało wzdychały do starszych chłopców, a kiedy Ci do nich zagadywali lub próbowali, którąkolwiek złapać za rękę czerwieniły się jak pomidory na wiosnę, ja byłam trzy kroki do przodu. Już nie posyłałam im ukradkowych spojrzeń, albo chodziłam tylko za rękę. Ja wymieniałam z nimi buziaki, słodkie słówka i wspólnie spędzone chwile. Potem przyszedł kolejny etap, który był następstwem poznania Aarona. Zakochana po uszy czyniłam co raz śmielsze kroki i jestem pewna, że gdyby nie mój brat Rick to już w wieku 16 lat byłabym gotowa zamieszkać z moich chłopakiem. I potem kolejny etap: szybkie i nagłe zderzenie z rzeczywistością. Rozstanie z Aaronem było trzecim etapem, który mnie kształtował… Na wspomnienie tego pierwszego i poważnego rozstania ciężko westchnęłam, by po chwili wrócić na ziemię. Wykonałam jeszcze kilka skłonów i skierowałam się z powrotem do mieszkania Jenkinsona.  Ledwo wpadłam do mieszkania, a skierowałam się pod zimny prysznic, który miał zmyć ze mnie pojedyncze strużki potu.


Wychodzę spod prysznica i starannie wycieram się ręcznikiem. Nadal dopisuje mi dobry humor, a szeroki uśmiech nie zamierza zbyt szybko zniknąć z mojej twarzy.  Przebrana w czyste ubrania wychodzę z łazienki i odpalam telewizor wiszący na ścianie. Ze znudzeniem przełączam kanały szukając  czegoś, co jest w stanie mnie zainteresować. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi, ale nie zwracam na niego zbyt wielkiej uwagi, dopóki na stoliku przede mną z trzaskiem nie ląduje jakaś dzisiejsza gazeta.
-Spójrz na okładkę. – słyszę wyprany z emocji głos Ramseya. Spoglądam, więc najpierw na jego twarz. Widzę jego usta zaciśnięte w kreskę i lekko przymrużone oczy. Czuję jak mięśnie mojej twarzy momentalnie sprawiają, że mój szeroki uśmiech przybiera  neutralny wyraz. Sięgam po kawałek papieru i spoglądam na kolorową okładkę.
-Theo i Melanie – śmieję się ponownie spoglądając na chłopaka.  – I wasz kapitan z żoną.
-Strona piąta – rzucił sucho, w dalszym ciągu stojąc nade mną jak kat nad dobrą duszą.
-Może usiądziesz? – posyłam mu wymuszony uśmiech. – A tak po za tym to cześć kochanie. Przepraszam, że nie pożegnałem się z Tobą rano…
-Otwierasz czy nie? – słyszę jego zniecierpliwiony głos i spotykam się z niemal identycznym spojrzeniem. Pospiesznie łapię, więc za gazetę i zaczynam przerzucać kartki. Dojście do wskazanej strony nie zajmuje mi długo, a sprawia, że zasypuje mnie stos kolorowych zdjęć pochodzących ze świątecznej kolacji Arsenalu. Najpierw w moje oczy rzucają się pary z okładki, następnie Kieran i jego dziewczyna, zaraz pod nimi było zdjęcie Carla, a tuż obok ja i Aaron.
-O cholera! – zaklęłam opuszczając kawałek brukowca na moje kolana. – Wyszłam tu jak jakaś napalona fanka.
-Nasze zdjęcie jest w gazecie z dopiskiem ‘Wielki powrót’, a ty naprawdę przejmujesz się jak na nim wyglądasz? – warknął na mnie wytykając ponownie palcem na fotkę, na której idziemy obok siebie.
-Przestań – zaśmiałam się dosyć nerwowo. – Nawet nie trzymam Cię za rękę. Po prostu idę obok Ciebie. Aż tak nie chcesz pojawiać się ze mną w jakiejkolwiek gazecie?
-Nie o to chodzi… - spojrzał mi zaciekle w oczy, a ja mogę przysiąc, że znowu walczył. Walczył sam ze sobą.
-O mój Boże! – pierwszy raz wybuchłam i sama byłam w szoku. – Ty się boisz! Boisz się, że przestaniesz być nagle wolnym strzelcem. Nie będziesz kawalerem do wzięcia…
-Ustaliliśmy przecież, że nie jestem gotowy… - warczy na mnie jak nigdy wcześniej.
-Wyjdź. – podnoszę z kanapy i staję twarzą w twarz z Walijczykiem. – Wynoś się! Aaron, którego kocham nie jest tchórzem…
-Nie jestem tchórzem… - łapie mnie za nadgarstki i patrzy mi w oczy z tą dziwną rządzą walki. Zupełnie zapomina, że rozmawia właśnie ze mną, czuję tylko jak jego ręce coraz mocniej zaciskają się na moich nadgarstkach. Wiem, że za chwilę zagości na nich ślad po uścisku, ale nie przejmuję się tym. Skupiam się teraz tylko na tym, by patrzeć mu prosto w oczy.
-Nie walczysz, po prostu uciekasz – rzucam z pretensją w głosie.
-A o co mam walczyć? – śmieje się prosto w moją twarz. – O nagłówki gazet?
-O mnie Aaron! – wyrywam swoje ręce z jego uścisku. Dopiero teraz w nasze oczy rzucają się czerwone ślady jego dłoni odciśnięte dookoła moich nadgarstków. Jego spojrzenie uspokaja się, a ja mogę przysiąc, że głowa zadarta do tej pory do góry, właśnie lekko się pochyliła. – Wyjdź, proszę Cię…
Nie mam siły już krzyczeć, więc po prostu go błagam i siadam na kanapie. Nie chcę już dzisiaj na niego patrzeć i nie wiem, kiedy nabiorę na to znowu ochoty. Stoi nade mną uważnie mi się przyglądając. Czuję na sobie jego wzrok. Chowam twarz w dłoniach wspartych na moich kolanach. Naprawdę nie obchodzi mnie, co teraz zrobi. Dość długo trwającą ciszę przerywa Carl:
-Mam obiad! – oznajmia dość odkrywczo,  jakby co najmniej upolował zwierzynę.
-Daj pomogę Ci. – podnoszę się nad wyraz szybko, omal nie uderzając kolanem w twarz Aarona, kucającego przede mną.



Witam Was wszystkie. Oto drugi rozdział... Od jakiegoś czasu leżał i dojrzewał, więc dodaje go w spokoju, żeby móc teraz skupić się na pisaniu rozdziałów na pozostałe blogi plus dalszy rozdziałów na to. Mam nadzieję, że się spodoba. Nie jest to na pewno najkrótszy rozdział, ale mam nadzieję, że długość Was nie zniechęci do czytania.  Czekam na Wasze opinie z utęsknieniem.