sobota, 11 maja 2013

Rozdział 4


Leżę wygodnie na łóżku otulona jedynie prześcieradłem. Kołdra uciekła mi gdzieś z Aaronem. Słyszę jak deszcz dudni o parapet i cicho jęczę ze zrezygnowania, wspominając strój w jakim zawędrowałam wczoraj na obiad z Ramseyem. Leniwie przekręcam się na brzuch i zaczynam wymachiwać w powietrzu nogami do muzyki, którą słyszę tylko w mojej głowie. Czuję się dziwnie szczęśliwa. Szczęśliwa, że znowu leżę w tym łóżku, że otaczają mnie te ściany.
-Nie śpisz? – czuję najpierw na sobie jego ciepły oddech, a dopiero potem przyciska swoje usta do mojego czoła.
-Nie śpię… - podnoszę wzrok i zdaję sobie sprawę z tego, że Aaron właśnie biega przede mną w samych bokserkach, zupełnie jak te kilka tygodni temu.  – A Ty…
-Muszę lecieć na trening – widzę jak wzrusza ramionami, a chwilę później podąża w stronę szafy. – Łap!
Ciska we mnie kawałkiem materiału. Kawałkiem materiału, którego teraz bardzo potrzebuję. Szara bluza jest tym, czego moje wychłodzone ciało prawdopodobnie potrzebuje teraz najbardziej. Bez najmniejszego zawahania naciągam ją przez głowę i podnoszę się z łóżka. Widzę jak Aaron grzebie między kolejnymi stertami ubrań i próbuje znaleźć to, co jest mu akurat najbardziej potrzebne. Ostrożnie, na palcach podchodzę do niego i zawieszam mu dłonie na szyi. Wcale nie mam ochoty wypuszczać go na ten trening, chcę móc się nim cieszyć do upadłego.
-Może jednak wrócimy do łóżka… - szepczę mu wprost do ucha i wtulam się mocniej w jego plecy.
-Lea, nie mogę… - słyszę jak walczy ze sobą i swoimi pragnieniami i to sprawia, że wcale nie zamierzam przestać.
-Mam na sobie tylko tą bluzę… - przeciągam, a chwilę potem ostrożnie wspinam się na palce i zostawiam krótki pocałunek na jego karku. – W zasadzie mógłbyś sprawdzić czy zasłania mi to, co powinna…
-Nie, Lea… - widzę jak mimowolnie spogląda na mnie najpierw kątem oka, a dopiero później obraca się całkowicie w moją stronę.  – Naprawdę muszę jechać. Jestem na dobrej drodze, żeby wrócić do regularnej gry.
-Aaroś… - ostrożnie przejeżdżam opuszkami swoich palców po jego karku. Tak bardzo uwielbiam go kusić.
-Jeśli poczekasz tutaj na mnie – obraca się do mnie przodem, spogląda mi w oczy i łapie moją twarz w swoje dłonie. – To zajmę się Tobą jak wrócę.
Całuje mnie w usta i sprawia, że przez chwilę znowu czuję się wyjątkowa. Całuje mnie tak, że zdaję sobie sprawę z tego, że to przecież on jest wyjątkowy, nie ja, ani nie nasz związek.  Powoli odsuwam się od jego twarzy i przytulam do jego torsu. Tak bardzo nie chcę, żeby jechał dzisiaj na trening. Tak bardzo pragnę, żeby został ze mną. Jest tylko jeden mały problem: doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ten trening jest jak obowiązek, jak dawniej wstawanie na dziewiątą rano tylko po to, żeby otworzyć kawiarnię, w której pracowałam. Jak uczęszczanie do szkoły, aż do momentu jej ukończenia.
-Wrócę naprawdę szybko – śmieje się i całuje mnie w skroń, a chwile później opuszcza pokój i mieszkanie.
Zupełnie zrezygnowana wyciągam sobie czysty ręcznik i kieruję się w stronę łazienki. Oczekując na mojego idealnego chłopaka postanawiam na dobre rozgościć się w jego łazience.



Słysząc dźwięk otwieranych drzwi jak ostatnia wariatka pobiegłam do przedpokoju. Nie zważałam na to, że byłam w samej bieliźnie, przecież Aaron za chwilę miał ją ze mnie zrzucić. Jak ogromne było moje zaskoczenie, kiedy zamiast Aarona z kluczami  zastałam Kierana.
-Uhm… Hej. – bąknął mierząc mnie swoimi wzrokiem od góry do dołu. – Aaron dał mi klucze… Wrócił się na chwilę do samochodu.
-Jasne…. – przywołałam  na swoją twarz dość nieśmiały uśmiech i machnęłam ręką jakby chcąc mu pokazać, że zupełnie wisi mi to, że stoję przed nim półnaga. W rzeczywistości zdradzał mnie ten szkarłatny kolor, który gościł teraz na mojej twarzy.
-Pójdę się chyba ubrać… - dodałam, zdając sobie sprawę z tego, że już chyba za długo stoję przed nim ukazując niemal każdy fragment mojego ciała. – Uhm… Kieran? Możesz na chwilę zamknąć oczy?
-Czemu? – przekręcił lekko głowę w bok, sprawiając, że ewidentnie skojarzył mi się teraz ze słodkim szczeniaczkiem.
-Moje majtki… - poczułam jak czerwienię się jeszcze bardziej. – Są dość kuse.
-Aaa… Okej. – podrapał się po głowie, wciąż uważnie mi się przyglądając, a chwilę później obrócił się tyłem, dając mi tym samym drogę do ucieczki.



Przekopywałam szafę Aarona chyba tysiąc lat świetlnych. Zanim w rozwalonych ubraniach znalazłam jakieś dresy i koszulkę minęło naprawdę dużo czasu. Jednak wciąż nie tak wiele bym mogła wymazać ze swojej pamięci ten moment, w którym Gibbo musiał podziwiać moje kobiece wdzięki.  Dopiero, kiedy opłukałam w łazience swoją twarz i zmyłam z niej resztę tego koloru w jakim zazwyczaj chłopcy występowali na boisku, mogłam do nich wrócić. Stanęłam, więc w drzwiach do salonu i patrzyłam jak zawzięcie wyżywają się na przyciskach znajdujących się na joystickach od Playstation.
-Ekhm.. – teatralnie odkaszlnęłam, zwracając na mnie ich uwagę.
-Hej… - Aaron uśmiechnął się, widząc mnie w przydużych dresach i koszulce. – Jak chcesz to w kuchni jest obiad.
-Obiad? – powtórzyłam przyglądając się uważnie najpierw jemu, a później Kieranowi, który teraz zawzięcie patrzył w telewizor.
-Tak… Gibbs gotował, więc… - zaśmiał się, widząc minę swojego przyjaciela. – Jest trochę bardziej jadalne niż gdybym sam to zrobił.
Fantastycznie! Czyli naprawdę długo szukałam tych ciuchów. Ciuchów, w których i tak nie wyglądałam zbyt urodziwie. A w tym czasie w kuchni królował Kieran, który chwilę wcześniej widział mnie niemal nago. I co ja miałam teraz zrobić? Zjeść jego specjał?
-A co zrobiłeś? – rzuciłam teraz bardziej w stronę Anglika, siadając przy tym na oparciu kanapy i zajmując się przeczesywaniem włosów Aarona.
-Ryż… - przełknął ślinę, a po chwili kontynuował. – Ryż z kurczakiem i warzywami.
-Mhmm… - uśmiechnęłam się lekko całując teraz Aarona w policzek. – Później spróbuję. I mam nadzieję, że się nie otruję.
Zaśmiałam się głośno razem z Aaronem, który momentalnie mnie objął w talii i ściągnął z oparcia wprost na swoje kolana. Po chwili dołączył do nas też Kieran. Powoli zaczynałam się zastanawiać czy nie mogłoby być tak zawsze…



-Jednak wróciłaś? – kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, do moich uszu dotarł głos Carla.
-Oczywiście! – pojawiłam się w pokoju, w którym siedział na kanapie i teraz uważnie mi się przyglądał. – Jak mogłabym zostawić mojego braciszka z wyboru? Najpierw znajdę Ci dziewczynę, a dopiero później się wyniosę. – zaśmiałam się zajmując wolne miejsce obok niego, a po chwili go przytulając.
-Twoje wyjście z Ramseyem coś się przedłużyło… - skwitował krótko, ale ja doskonale wiedziałam, że to bardziej pytanie w stylu jak było.
-Postanowiłam zostać na śniadanie – lekko się uśmiechnęłam. – I później na obiad… Wiesz… On chyba trochę dorósł…
-Coś szybko mu to poszło. – burknął uważnie mi się przyglądając. – Jeszcze 3 dni temu nie odzywaliście się do siebie. Wręcz burczeliście.
-Może po prostu nie chce mnie znowu stracić? – wzruszyłam ramionami i podniosłam się z kanapy. – Mam ochotę na coś mocniejszego. Co Ty na to?
Nawet nie zamierzałam czekać na jego odpowiedź. Po prostu przyniosłam ze sobą dwie koniakówki i trunek adekwatny do nich. Kolejno napełniłam szklanki, a następnie swoją wzniosłam lekko do góry.
-Za tą dziewczynę,  która zawróci Ci w głowie – przerwało mi parsknięcie Carla. – Za tą, której po prostu jeszcze nie poznałeś… Nazwijmy ją na przykład Mary…
-Kate – przerwał mi wbijając wzrok w szklankę.
-Co Kate? – zdezorientowana zaczęłam mu się uważnie przyglądać. – Jaka Kate?
-Po prostu nazwijmy ją Kate…
-Więc za Kate! – wykrzyknęłam z radością, a chwilę później przechyliłam zawartość szklaneczki.



Rano obudziłam się ogromnym kacem. Właściwie to słysząc dzwonek do drzwi miałam nadzieję, że to ranek. Jak bardzo się myliłam, kiedy chwilę później usłyszałam śmiech Alexa i odpowiadającego mu coś Carla. Naciągnęłam jedynie na swoją głowę poduszkę i usiłowałam się nią szczelnie nakryć.  Przysięgam już nigdy więcej nie tknę koniaku. Miałam ochotę po prostu zasnąć, ale najpierw przeszkadzali mi głośno rozmawiający Kanonierzy, później, co chwilę otwierające się drzwi od łazienki, a na końcu Carl, który raz po raz wbiegał do sypialni tylko po to, żeby wyciągnąć coś z szafy.
-Zabieraj to co Ci tak bardzo potrzebne i wypad! – warknęłam rzucając w niego poduszką, kiedy chyba po raz dziesiąty przebiegł gdzieś w pobliżu mojej głowy. Przecież to nie moja wina, że moja głowa nie spoczywała w miejscu, w którym leżały poduszki.
-I powiedz Alexowi, że jak jeszcze raz usłyszę jego pisk…. – rzuciłam nie pokrytą groźbą, ale dla mnie przekaz był jasny.
Jak bardzo byłam w błędzie, kiedy niespełna pięć minut później usłyszałam kolejną salwę piskliwego i niezwykle irytującego śmiechu Chamberlaina. Dlatego łapiąc za kolejną poduszkę wybiegłam wprost do salonu, a to co tam zastałam… Zapomniałam o tym, że miałam właśnie tą poduszką, która teraz wypadła mi z ręki utłuc najlepszego przyjaciela Carla. Zapomniałam o tym, bo wprawili mnie w nie lada… No właśnie, sama nie umiem do tej pory nazwać mojego stanu.
-Carl! – pisnęłam zakrywając dłonią oczy. – Co Ty masz na sobie?
-Idziemy do klubu – po raz kolejny tego wieczora do moich uszu dotarł chichot Alexa. –Carl będzie wyrywał panienki…
-Dlatego ma na sobie ten najbardziej pedalski sweterek jaki posiada w swojej szafie? – spojrzałam z politowaniem na Chambo,  a następnie podeszłam bliżej Carla i niczym kochająca matka zaczęłam z niego ściągać ten kawałek szmaty. – Co Ty masz na włosach?
-Pasemka – wyszczerzył zęby w geście dumy, sprawiając, że przyłożyłam mu otwartą dłonią prosto w ten łeb. – Ała!
-Wyglądasz jak idiota! – warknęłam kręcąc głową. – Jesteś tak pijany, że nie umiesz wybierać dobrze? Nie wyrwiesz dzisiaj żadnej Kate!
I wtedy chyba przegięłam… No ale przecież nie wiedziałam, że Kate to jednak nie takie hipotetyczne i zupełnie wymyślone imię. Nie miałam zielonego pojęcia, że istnieje jakaś Kate, która to w jakiś tajemniczy sposób zdobyła serce Carla. Ale musiałam się o tym dowiedzieć właśnie teraz. Teraz kiedy w tym samym czasie Carl plasnął się otwartą dłonią w twarz, a Alex omal nie zakrztusił zawartością swojej szklanej butelki.
-Kate? – popatrzył na niego kaszląc. – Naprawdę? Startujesz do mojej kuzynki?
Chyba byłam bardziej zawstydzona niż Carl, bo to moje policzki teraz poczerwieniały, a nie te prawego obrońcy.



W przeciwieństwie do poprzednich rozdziałów ten nie dojrzewał praktycznie wcale, dlatego z góry przepraszam za nie poprawione błędy. Obiecuję to naprawić, jeśli takowe się pojawią. Nie mam ostatnio serca chyba do żadnego mojego opowiadania. Wypadłam jakoś z toru, a jedyna rzecz jaką wymyślam to jakieś inne pierdoły w mojej głowie. Przepraszam ten rozdział raczej jest kiepski i niewiele wnosi. No ale może jednak Wam się spodoba. Pozdrawiam.

sobota, 30 marca 2013

Rozdział 3


Zmieniamy się. I ja, i on. Próbujemy znaleźć w sobie coś, co zadowoli drugą osobę. Wiem o tym tylko dlatego, że ja staram się to osiągnąć. I w końcu zbliżamy się do siebie na nowo. Jakbyśmy mieli nadzieję, że w końcu znajdziemy to cudowne szczęście. Problemem jest fakt, że nie umiemy do niego dotrzeć... Bo zawsze kiedy wydaje nam się, że już teraz będzie dobrze, to coś pęka. Zupełnie jakbyśmy wracali na start. Aaron chce trzymać wszystko w sekrecie przez co czuję się jakby całe szczęście próbował kraść tylko dla siebie. Nie umiem tak. Mówią, że nie można mieć wszystkiego na raz. I to jest chyba mój problem, bo ja bym chciała. Ale może takie jest właśnie życie z ideałem… Ściskam w ręku jedno z naszych wspólnych, sekretnych zdjęć i zastanawiam się dlaczego to właśnie on? Czemu to Aaron Ramsey tak mocno zawrócił mi w głowie i czemu to z nim chcę związać się na długie lata? Tak, długie lata. Przecież podświadomie tego chcę, a upewniam się w tym przekonaniu za każdym razem, kiedy widzę jego uśmiech, nienagannie zaczesane włosy, dość oryginalną barwę oczu i ten kilkudniowy zarost, który według mnie tak bardzo mu nie pasuje. Jest moją pierwszą wielką miłością. Moim pierwszym życiowym i łóżkowym partnerem. Może dlatego tak łatwo przychodzi mi wybaczanie mu grzechów? Może właśnie dlatego jestem w stanie znosić tak wiele? Mam dopiero 20 lat, a już teraz nie widzę po za nim świata. Może to normalne? Przecież tutaj, w Londynie, nie tylko ja tak mam. Może to jakiś klucz do zrozumienia Wilshere’a i jego miłości do Lauren? A może właśnie, tak nie powinno być? Mam 20 lat i od 5 lat jednego chłopaka. Czy nie powinnam przypadkiem próbować innych rzeczy? Poznawać innych facetów i to dopiero spośród nich wybierać faceta mojego życia?
-Co robisz? – z moich rozmyślań wyrywa mnie Carl. Dopiero teraz zauważam, że zdołał posprzątać po obiedzie, który przyniósł dziś z jakiejś tajskiej knajpy. Odruchowo odrzucam na bok zdjęcie z Aaronem i spoglądam na niego. Nie pozwala mi nic powiedzieć, przecież tak dobrze nas zna. – Znowu się pokłóciliście? Dlatego wyszedł, tak?
-Nie powinien był tu w ogóle przychodzić… - rzucam krótko i spoglądam smutnym wzrokiem na Jenkinsona, który jak na zawołanie siada koło mnie i mnie przytula.
-O co poszło? – marszczy brwi i zaczyna bawić się swoim telefonem.
-O to zdjęcie w gazecie… - rzucam cicho, jakby w obawie, że ktoś usłyszy.
-Chodź tu… - przyciąga mnie jeszcze bliżej siebie i mocniej przytula. Sama nie wiem, kiedy moje łzy zaczynają ciec po moich policzkach zostawiając po sobie ślad na jego bluzie. Nie wiem też, kiedy ostatnio tak się złamałam i okazałam w ten sposób moją słabość. Zazwyczaj w takich momentach po prostu krzyczałam na Aarona i przestawałam być miła. Teraz płakałam…


Następnego dnia sen z moich powiek spędza mi dźwięk mojego telefonu. Przeciągły dźwięk dzwonka nie daje za wygraną i w efekcie muszę nacisnąć zieloną słuchawkę.
-Czego? – rzucam dość niemiło nie sprawdzając nawet kto dzwoni o tak nieludzkiej porze.
-Cześć siostrzyczko… - po drugiej stronie słyszę stonowany głos mojego brata, co sprawia, że automatycznie podnoszę się do pionu.
-Cześć Rick… - przecieram wolną dłonią oczy i staram się w pełni rozbudzić. – Coś się stało?
-Jeszcze nie, ale zaraz się stanie – nie zwracam uwagi ton jego wypowiedzi, tylko na to, że wciąż czuje worki pod moimi oczami powstałe jako następstwo płaczu. – Widziałaś dzisiejsze gazety?
-Niee… - rzucam dość ospale i powoli się przeciągam. – A powinnam?
-Myślę, że powinnaś być główną zainteresowaną – wydaje mi się, że jego głos przybiera nieco surowszą barwę. – Ty i Ramsey….. Cholera! Wróciłaś do niego?!
-Rick, przestań… - próbuje go uspokoić, przecież jest moim bratem i powinien mnie wspierać.
-Nic mi nie powiedziałaś! – nie spuszcza z tonu, a mi wydaje się, że wręcz przeciwnie ciągle go wzmacnia. – Kiedy do niego wróciłaś?! Chcesz znowu skończyć jak wtedy?!
Tak mój brat Rick. Nie wie o niczym… Zupełnie nie wie, o tym, że ja i Aaron  najpierw spotykaliśmy się w tajemnicy, a potem, po jego wyjeździe, zamieszkaliśmy razem. Cały czas żył w przekonaniu, że od kiedy odmówiłam mu wyjazdu do Newcastle, radziłam sobie sama. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Dlatego teraz stałam w punkcie, w którym nie wyobrażałam sobie życia bez Walijczyka. Nie miałam jednak, co dziwić się mojemu bratu. Setki artykułów o przygodach Aarona sprawiło, że na jakiś czas zamknęłam się w pokoju i nie chciałam wychodzić nawet do łazienki. Wszystko traktowałam jak karę, nawet to, że Ricky zaglądał do mnie i przynosił mi posiłek.
-Lea, jesteś na każdej okładce w Newcastle… - zamurował mnie. Nie wiedziałam co zrobić, ani co mu odpowiedzieć.
-A po co mamy się kryć? – rzuciłam po chwili ciszy. – Mamy się kryć i udawać,  że nie jesteśmy parą?
-Gdyby ten chłopak miał choć trochę rozumu, szacunku do Ciebie i  gdyby wiedział przez co przechodziłaś to tak… Poprosiłby Cię o to,  żebyście się ukrywali – burknął.
-Wyobraź sobie, że to zrobił – rzuciłam dość szorstko, nie zważając zupełnie na to, że rozmawiam z osobą, która mnie wychowywała. – Ukrywaliśmy się od tej jego pieprzonej kontuzji. Od momentu, w którym odwiedziłam go w tym szpitalu. Tylko, że każda dziewczyna miałaby już na moim miejscu dość, Rick.
-O czym ty mówisz, Lea? – nigdy przez jego myśl nie przeszłoby to, że Aaron  będzie miał o czymś takie samo zdanie jak on sam.
-O tym, że od półtorej roku jestem z Ramseyem, że od roku mieszkamy, a raczej mieszkaliśmy razem. – przerwałam głośno przełykając ślinę. – Ale nie martw się… Już raczej nie zobaczysz nas w żadnej gazecie…
-Lea, zapytam się Ciebie po raz ostatni. O czym ty mi opowiadasz? – był lekko zniecierpliwiony, ale jednak w dalszym ciągu kontynuował rozmowę.
-Już o niczym… - poczułam jak mój głos się łamie. – Nic ważnego, Ricky. Muszę kończyć. Pa.
Nacisnęłam czerwoną słuchawkę i cisnęłam telefonem w poduszkę. Nie miałam ochoty na dalszą rozmowę z moim bratem. Co więcej, nie wiedziałam co się działo między mną i Aaronem i czułam się coraz bardziej zagubiona. Poczułam nagłą ochotę na spotkanie z nim, dlatego po chwili odkopałam mój telefon i wykręciłam jego numer. Długo nie czekałam na to, aż odbierze.
-Lea? – jego głos sprawił, że momentalnie się uśmiechnęłam. – Możesz zadzwonić później? Miałem właśnie wychodzić z szatni na boisko.
-Jasne… - dopiero teraz spoglądam na zegarek i z bólem serca stwierdzam, że to jednak możliwe i lada moment może się zacząć trening Arsenalu. – W takim razie przyjedź po mnie po treningu….
-Dobra.. Będę od razu po nim. Kocham Cię… - szepcze, a ja zastanawiam się czy przy kolegach też wstydzi się mówić o swoich uczuciach.  

Chwilę temu widziałam przez okno samochód Aarona podjeżdżający na chodnik po drugiej stronie ulicy. Nie mam zamiaru czekać, aż pojawi się tutaj na górze. Wciskam więc na stopy czerwone szpilki, łapię za skórzaną torebkę i kremowy płaszczyk i niemal wybiegam z mieszkania. Na schodach mijam się z Carlem, który nuci coś sobie pod nosem, a ja jestem pewna, że to jedna z przyśpiewek kibiców Arsenalu. Całuję go przelotnie w policzek i proszę, żeby na mnie nie czekał.
-Łóżko jest twoje! – śmieję się zbiegając pospiesznie ze schodów i o mało nie skręcając swojej kostki, kiedy źle postawiłam nogę. W efekcie wpadam tylko na Aarona swoimi dłońmi wspierając się o jego tors. Spogląda mi w oczy i nic nie mówi. Ja też milczę, posyłając mu jedynie wymowny uśmiech. Ostrożnie odsuwam swoje dłonie od jego klatki piersiowej i narzucam na siebie płaszczyk. Czuję na sobie jego wzrok, ale zwyczajnie boję się odezwać. Boję się, że moim głosie pozostał jeszcze cień wczorajszej rozpaczy.
-Nie musiałaś zbiegać… - wzdycha dosyć ciężko, w dalszym ciągu uważnie mi się przyglądając. – Miałem właśnie iść po Ciebie.
-Tak jest okej… - śmieję się, a następnie ostrożnie ciągnę go za rękę w stronę wyjścia z bloku. – No chodź… Chyba nie chcesz siedzieć na klatce.
-Co się stało, że nagle zmieniłaś zdanie? – obraca się, drapie lekko po podbródku i rusza za mną. – Wczoraj nie chciałaś mnie znać. Wygoniłaś mnie z mieszkania…
-Rick – przerywam mu, nie nawiązując z nim kontaktu wzrokowego. – Powiedziałam o nas mojemu bratu…
-Co zrobiłaś? – czuje jak łapie mnie za nadgarstek i przyciąga mnie lekko do siebie.
-Jesteśmy… - spoglądam w jego ciemne tęczówki i boję się. Boję się mu powiedzieć o tej cudownej wiadomości jaką przekazał mi brat. – Jesteśmy w każdej gazecie w Newcastle…
-Co Ty…? – puszcza mnie i lekko się śmieje, ale po chwili ponownie przybiera poważny wyraz twarzy. – Czemu akurat Newcastle?
-Też chciałabym wiedzieć. – rzucam dość obojętnie i bez jakiegokolwiek zawahania kieruję się w stronę drzwi pasażera, a po chwili wsiadam do jego samochodu. – Nie mamy już wyjścia, Aaron.
-O, przestań… - spogląda na mnie robiąc tą charakterystyczną lekko zrezygnowaną minę. – Kocham Cię, ale…
-Aaron! – wołam go i sprawiam, że po prostu opiera swoją głowę o kierownicę. – Postaw mi obiad, a coś na pewno wymyślimy…
Kiwa powoli głową, a następnie podnosi ją do głowy i odpala samochód. Zamierzam mentalnie przygotować się do kolejnych długich godzin spędzonych w jego mieszkaniu. Uważnie spoglądam na widoki za szybą samochodu: ludzi mijających się w biegu, kolorowe billboardy, czerwone budki telefoniczne i autobusy o tym samym wdzięcznym kolorze. Zatłoczone ulice i….
-Trafalgar Square? – podnoszę do góry lekko jedną brew i spoglądam z zaskoczeniem na mojego chłopaka. – Myślałam, że…
-Znam w okolicy całkiem ciekawą restaurację… - nawet na mnie nie spogląda, wręcz przeciwnie wydaje mi się, że jeszcze bardziej skupił swój wzrok na drodze.
-Dziękuję… - szepcę cicho i ponownie wbijam wzrok w szybę. Wiem jak wiele musi kosztować go spełnienie mojego jednego marzenia.
-Nie masz za co… - mruczy cicho, po chwili swoją dłoń kierując na moje udo. – Już dawno powinienem był Cię tutaj zabrać…
-Aaron, ja… - zaczynam mówić, ale po chwili mi przerywa.
-Przestań… Jesteś moją dziewczyną. – kręci głową i tak zabawnie marszczy nos, że na mojej twarzy mimowolnie gości uśmiech. – Miałaś prawo wymagać ode mnie takich gestów. Jezu, jakim ja byłem idiotą, Lea!
-Owszem byłeś idiotą. – śmieję się, sięgając swoją dłonią do jego włosów, a następnie je delikatnie przeczesując.
-Ej… - widzę jak lekko się burzy. – Chyba nie było, aż tak źle.
-Boże za co ja go kocham? – teatralnie wznoszę ręce do góry, a po dłużej chwili ukradkiem spoglądam na twarz Aarona.
-Za te wszystkie akrobacje w łóżku? – widzę jak przygryza górną wargę.
-Aaron! – wybucham śmiechem i lekko ściskam jego dłoń. – Gdzie ta restauracja?
Rozglądam się uważnie i zdaję sobie sprawę z tego, że tą uliczką już przejeżdżaliśmy.
-Może odpuścimy ten obiad? – spogląda przelotnie na mnie, a następnie wraca do uważnego obserwowania drogi.
-Zgłodniałam. – śmieję się i kręcę głową. – Przyznaj, że od początku chciałeś mnie wozić po mieście aż do momentu, w którym nie poddam się i nie zgodzę na seks w twoim mieszkaniu.
-Lea… - widzę jak uśmiech gości na jego twarzy, a on sam lekko kręci głową. – Dobra, masz rację. Daj mi dwie minuty i będziemy na miejscu.
Wzdycham ciężko i śmieję się pod nosem. Może Aaron wcale nie zmienił się tak mocno. Może nadal jest tym samym beztroskim piłkarzem, któremu w głowie jedynie mecze, fifa i seks. Przymykam powieki i odchylam do tyłu głowę. Dopiero teraz skupiam się na tym, że w samochodzie roznosi się zapach jego perfum, a ja mogę dowolnie się nimi zaciągać.  Czuję jak samochód zatrzymał się i odruchowo sięgam do zapięcia pasa.
-Zostań w środku – rozkazuje mi, a chwilę później wybiega z samochodu tylko po to, by obiec go dookoła i móc otworzyć mi drzwi. Niczym dżentelmen wyciąga do mnie dłoń i pomaga mi wysiąść. Kręcę lekko głową i spoglądam mu w oczy.
-Rany, Aaron… - śmieję się i czuję jak przyciąga mnie bliżej siebie. – Bo naprawdę uwierzę,  że się zmieniłeś.
-Uwierz – śmieje się, puszczając mi oko. – Po obiedzie pojedziemy do mnie?
-Jesteś niemożliwy, Ramsey! – wybucham śmiechem, a w odpowiedzi czuję jak jego silne ramię obejmuje mnie i przyciąga do siebie.
-Ty Wall, wcale nie jesteś lepsza. – wystawia mi język, a po chwili dodaje. – Ale kocham Cię jak wariat.
Uśmiecham się szeroko i spoglądam mu w oczy. I wtedy to się dzieję. Sama nie wierzę, że pośrodku zatłoczonego chodnika Walijczyk odciska swoje wargi na moich. Powoli zaczynam tonąć w namiętnym pocałunku. Jestem w jeszcze większym szoku, niż kiedy pomagał mi wysiąść z samochodu. Dookoła nas jest zatłoczony chodnik, parking i ulica. Mijają nas setki ludzi zmierzających ze szkoły, pracy, do pracy i na spotkania, ale Aaron po raz pierwszy nie zwraca na to uwagi. Po prostu mnie całuje przy nich wszystkich, a ja nie myślę teraz o niczym innym, niż niesamowity smak tego pocałunku. Bo nie smakuje on już tylko Aaronem, ale też jakimś nowym etapem w naszym związku, w naszych życiach.



-Ślicznie dziś wyglądasz… - rzuca jakby od niechcenia, kiedy siedzę i popijam wino, które przed chwilą przyniósł mi kelner.
-Aaron… - śmieję się i wywracam oczami. – Ty też wyglądasz dzisiaj całkiem nieźle.
Zupełnie odruchowo przygryzam dolną wargę i zaglądam mu w oczy. Zdaje sobie sprawę z tego, że naprawdę nie jestem w stanie wytrzymać bez niego ani jednego dnia. Jest dla mnie jak najdroższy narkotyk. Uzależnia mnie od siebie i nie jestem w stanie skupić swoich myśli na niczym innym niż on sam.
-Powiesz mi co powiedziałaś Rickowi? – przygląda mi się jeszcze uważniej, a ja jestem pewna, że cały swój wzrok skupia właśnie na moich ustach.
-Przyznałam się, że jesteśmy razem… - spuszczam wzrok, bo już nie wiem jakiej reakcji mam się spodziewać. – Wie, że od tego złamania coś się między nami działo. Wie jak długo jesteśmy parą, wie, że mieszkaliśmy razem…
-Wie, że sprzedałaś mieszkanie? – przerywa mi i opiera się wygodniej o oparcie swojego krzesła.
– Nie, tego nie wie. – kręcę głową i skupiam się na skubaniu nóżki od naczynia, w którym znajduje się wino. – I niech na razie się nie dowiaduje. Zabiłby mnie…
-Lea, wcale się nie zmieniasz… - kręci z niedowierzaniem głową, a następnie ciężko wzdycha. – Nie możesz każdej swojej decyzji uzależniać od twojego brata.
-To jedyna osoba jaka mi została. – warczę cicho i zaciekle spoglądam teraz na Aarona.
-Przepraszam… - spuszcza lekko głowę. – Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
Na chwilę między nami zapanowała niezręczna cisza przerywana jedynie dźwiękiem odstawianej lampki wina.


Dobra ten rozdział dojrzał już chyba wystarczająco i pora go dodać. Taka mała zmiana u Aarona, ale nic na przyszłość nie zdradzę. Zaczęłam to pisać i teraz muszę skończyć. To znaczy.... Pisze mi się to naprawdę lekko i przyjemnie, ale mój czas  w tym semestrze jest mocno ograniczony i ciężko mi się wyrabiać ze wszystkimi opowiadaniami. Dlatego mam nadzieję, że to będzie pierwsze opowiadanie, które skończę. Mam nadzieję, że nie zapomniałyście o tym blogu po miesięcznej nieobecności.  Czekam na Wasze opinie. Pozdrawiam.
P.S. Wesołych Świąt Wielkanocnych.

czwartek, 21 lutego 2013

Rozdział 2


Czuję jak w stresie napinają się wszystkie moje mięśnie. Zupełnie nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Czuję jak łapie mnie za nadgarstek i pomaga mi obrócić się w jego stronę. Spoglądam w jego oryginalne tęczówki.  Dokładnie wtedy zdaje sobie sprawę z tego jak głupia i naiwna byłam, mając nadzieję, że go tutaj nie spotkam. Nadzieję, że uda mi się przed nim schować, przemknąć niezauważoną.
-Przyszłam z Carlem.. – rzucam szeptem, bo przecież chyba boję się mu o tym powiedzieć. – Nie odzywałeś się do mnie…
-Nie chciałaś, żebym Cię zatrzymywał – przerywa mi, a ja widzę jak lekko kręci z niedowierzaniem głową. – Chcesz mi powiedzieć, że Jenkinson cały czas wiedział , gdzie się schowałaś?
-Carl jest po prostu doskonałym przyjacielem – uśmiecham się niepewnie i ponownie spoglądam w jego oczy.
Słyszę jak ciężko wzdycha i mogę zaobserwować jak bije się z własnymi myślami. Widzę, że znowu walczy i chyba podświadomie jestem z niego dumna. Tak samo dumna jak z tego faktu, że jest moją pierwszą młodzieńczą miłością. Jest moim ideałem. Ideałem, do którego chcę zawsze wracać.
-No cóż… - po chwili wydaje z siebie głośne westchnięcie. – Nie zmienia to faktu, że cieszę się, że Cię w końcu mogę zobaczyć.
-Też się cieszę… - niepewnie wspieram teraz jedną ze swoich dłoni na jego torsie, by po chwili móc się po prostu do niego przytulić. – Wiedz tylko, że ja właściwie nigdy nie zabroniłam Ci się ze mną widywać.
-Wyniosłaś się… - mruczy mi do ucha przejeżdżając swoją dłonią po moich plecach.
-Powiedziałam Ci, że potrzebujemy większej przestrzeni niż cztery ściany, prawda? – powoli odsuwam się od niego spoglądając w jego szaro-brązowe tęczówki.
-Wciąż tego nie rozumiem – przejeżdża opuszkami palców swojej lewej dłoni po moim policzku.
-Zrozumiesz… - uśmiecham się ponownie patrząc w jego oczy. – Za jakiś czas mi podziękujesz…
Wspinam się na palce i zostawiam krótki pocałunek na jego policzku, by chwilę później się oddalić.



-Szukałam Cię wszędzie – stanęłam przed Jenkinsonem i Chamberlainem, którzy wyrośli mi jak spod ziemi. – Przyprowadziłeś mnie tutaj to chociaż okaż trochę zainteresowania.
-Nie mówiłeś, że przyszedłeś z dziewczyną. – Alex spojrzał na mnie dość zamglonym wzrokiem. – A ta jest całkiem niezła… Skąd taką wytrzasnąłeś?
-Pacanie! – usłyszałam tylko głośny chlast i zobaczyłam jak młodszy z piłkarzy trzyma się za tył głowy. – To przecież Lea.
-Ładne te wasze ważne sprawy – spojrzałam na nich kpiąco i pokręciłam głową.
-Lea, coś się stało? – do Carla chyba dopiero teraz dotarł sens moich wcześniejszych słów.
-Tak, stało się… - burknęłam zakładając ręce na boki. – Rozmawiałam z Aaronem…
-To źle? Przecież jesteście par…- zatkałam dłonią usta Alexa i wymownie spojrzałam na mojego rówieśnika.
-I jak? – dopiero teraz zauważyłam, że jego język zaczyna się plątać podobnie jak ten Alexa.
-Chyba miałam złudne nadzieję, że mnie nie zauważy… Jesteś w ogóle w stanie sam wracać do domu? – westchnęłam odejmując swoją rękę od twarzy Chambo.
-Nie wiem – rzucił podnosząc się teraz z krzesełka, na którym do tej pory siedział i lekko się zatoczył. W ostatniej chwili wsparł się na moim ramieniu i posłał mi szeroki uśmiech, uwalniając jednocześnie ze swojej buzi alkoholowe opary.
-Carl.. – jęknęłam zakładając sobie jego rękę na moją szyję i kierując się z nim w stronę wyjścia. – Chyba impreza dla Ciebie dobiegła końca.
-Czemu? – zaśmiał się, ale nie protestował.
-Podpisujesz jutro kontrakt, kolego. – przypomniałam mu, a następnie złapałam za łokieć idącego przede mną Ramseya.
Widząc mnie od razu rzucił się w stronę Carla, pomagając mu stanąć w pionie.
-Musisz mi z nim pomóc – spojrzałam na niego z dołu. –Jesteś swoim samochodem?
-Lea… - zaczął podtrzymując chłopaka za ramię.
-Zawieziesz nas do Carla? Proszę Cię… - spojrzałam na niego wzrokiem nie znającym sprzeciwu, a już po chwili instruował Carla jak ten ma dojść do jego samochodu.
Jenkinson ruszył przodem lekko się zataczając, a ja razem z Aaronem wyszliśmy za nim. Dopiero wtedy, gdy usłyszałam dźwięk błysku fleszy zdałam sobie sprawę z tego, że właśnie prasa pierwszy raz od feralnego rozstania uchwyciła nas razem. Szedł obok mnie, tak blisko, że mogłam chwycić jego dłoń. 
-Kocham Cię… - szepnęłam tak cicho, żeby tylko on usłyszał.
Kątem oka dostrzegłam lekki uśmiech na jego twarzy, a dwie minuty później zapinałam już pas na siedzeniu dla pasażera.



Leżę na łóżku i spoglądam teraz na Aarona, który uważnie swoją dłonią przejeżdża po mojej ręce. Przygląda mi się i nic nie mówi. Jakiś czas temu wpakowaliśmy Carla pod prysznic, teraz po prostu cieszyliśmy się sobą nawzajem.
-Czyli to tutaj mieszkasz? – pyta po chwili spoglądając mi w oczy. – Śpicie w jednym łóżku?
-Tak mieszkam tu – śmieję się kręcąc głową. – Zazwyczaj ja śpię tutaj, Carl w salonie. Uparł się i zgadza się na zamianę tylko przed ważnymi dniami typu mecze. Jutro podpisujecie kontrakty, więc pewnie wrzucę go dziś do tego łóżka, a sama zajmę kanapę.
-Pamiętasz?- uśmiecha się do mnie w dalszym ciągu kontynuując wędrówkę swojej ręki bo mojej.
-Pamiętam jakie to ważne dla Ciebie, Aaron – odwzajemniam uśmiech i łapię się na tym, że mam ochotę go po prostu przytulić i pocałować. – Zresztą Carl też w kółko o tym gada.
-Dopiero Twoja wyprowadzka uświadomiła mi jak wiele straciłem… - mruczy cicho przymykając powieki. – Jesteś dla mnie wszystkim. Wróć do mnie.
-Ja wciąż od Ciebie nie odeszłam, Rambo – akcentuje ostatnie słowo, a on podnosi głowę i ponownie wlepia we mnie swój wzrok.
Do pokoju  wchodzi Carl. Rzuca nam przelotne spojrzenie, po czym obraca się by opuścić swoją sypialnię.
-Aha, Ramsey… - rzuca jakby od niechcenia. – Zostawiam Wam dzisiaj sypialnię. Pozwalam Ci tutaj nocować, ale jak jej coś zrobisz to pożałujesz. I pamiętaj ostateczna decyzja odnośnie noclegu należy do Lei.
Walijczyk spogląda na mnie, a po chwili zaczyna się podnosić. Wiem, że za chwilę wyjdzie z tej sypialni, a potem z mieszkania. Nie czekam zbyt długo i zaciskam palce swojej dłoni na jego nadgarstku. Czuję na sobie jego ciemne tęczówki. Jest zszokowany, a może po prostu trochę zadowolony z takiego obrotu spraw. Idę w jego ślady i teraz siedzę centralnie naprzeciwko niego. Czuję jak mimowolnie dotyka swoimi palcami moich policzków, a następnie przytrzymuje w  swoich dłoniach moją twarz.
-Zostań… - szepczę cicho, pomimo, że Carl zapewne właśnie odpływa do krainy słodkich arsenalowych snów.
Nic nie mówi. Po prostu przejeżdża kciukiem po mojej dolnej wardze, a następnie mnie całuje. Długo się nie zastanawiam, po prostu odwzajemniam gest i tonę w tym słodkim pocałunku. Już wiem, że na tą noc zostanie, chociażby po to, żeby swoim ciałem rozgrzać moje.


Budzę się rano z uśmiechem wymalowanym na twarzy. I mimo, że nie czuje już jego ręki spoczywającej na mojej talii lub biodrze i pomimo tego, że nie podkłada jej też pod moją głowę, wiem że tutaj był. I to właśnie to nie pozwala, aby ponury humor wkradł się na moją buzię. Zupełnie nie wiem, która jest godzina. Może być wcześnie, a może być już nawet południe. Nie dbam o to. Łapię się na tym, że właśnie szczerzę zęby do białego sufitu, a dłonią dotykam wygniecionej pościeli, w której spał ze mną Aaron. A teraz te mieszkanie świeci pustkami. Nie ma tu ani Walijczyka, ani nawet właściciela. Pojechali związać swoją długą przyszłość z klubem z czerwonego północnego Londynu. W moich myślach kłębi się pytanie czy nie jestem zazdrosna, że to z tym klubem chłopak chce się oficjalnie związać na długie lata, a nie ze mną? Ale przecież nie mogę być zazdrosna. Ten kontrakt to nasza szansa. Szansa na to, że i ze mną zostanie na kolejne długie lata. Bo jego pobyt w Londynie równa się kolejnej możliwości na dłuższe bycie razem. Powoli i dosyć ostrożnie wyciągam jedną nogę spod pościeli udekorowanej w loga Arsenalu i czuję jak chłodny powiew drażni moją stopę. Cofam ją tylko po to, żeby po chwili podnieść na nowo, tym razem nieco energiczniej i znaleźć przyczynę zimna – uchylone okno. Jest zima, ale mój przyjaciel czuje ją zupełnie inaczej. Czasem zastanawiam się czy na pewno jestem Brytyjką urodzoną w Londynie, czy może jednak pochodzę z jakiegoś kraju, w którym słońce świeci przez cały rok, a pokrywa śnieżna występuje tylko przez kilka dni w roku. Ale przecież w paszporcie mam wyraźnie wpisaną narodowość angielską. Przemierzam, więc przez mieszkanie, by zamknąć okno otwarte w salonie, stamtąd kieruje się w jedno miejsce – do kuchni. Poranek jest dobrą porą na wypicie ciepłej herbaty. I mimo, że tutaj nie dostanę tej mojej ulubionej zielonej, to jednak herbata jest jak podstawowy posiłek. Spoglądam na zegarek w kuchni. Wybija równo trzynastą. Śmieje się pod nosem, jak niewiele myliłam się z diagnozą i jednocześnie jak wiele przespałam. Z jakiegoś dziwnego transu wyrywa mnie kartka przyczepiona do lodówki.
Poszliśmy trenować i złożyć podpisy. Carl
P.S. Aha, Aaron mówi, że wcale tak nie jest, ale on Cię pozdrawia.
Na mojej twarzy ponownie maluje się uśmiech i nie mogę uwierzyć z kim ja się zadaje. Są jak dzieci. Duże dzieci. Jeden i drugi. Ciszę panującą w kuchni przerywa przeciągły gwizd czajnika. Zalewam ciemną herbatę i sięgam do lodówki. Podobnie jak ta Aarona świeci pustkami. Typowy męski zwyczaj. Pomiędzy jakimiś koktajlami odżywczymi i kilkoma butelkami angielskiego piwa dostrzegam jeden samotny jogurt – moje dzisiejsze śniadanie. Zrezygnowana opadam na kanapę w salonie i zaczynam jeść. Nie do końca zadowala mnie ten posiłek, ale jak to mówią lepszy rydz niż nic, a dzisiaj nic nie jest w stanie wytrącić mnie z równowagi. Dlatego po posiłku nakładam na siebie dresy, a do uszu wkładam słuchawki. Mam ochotę przebiec teraz kilka ładnych mil, a dzisiejsza pogoda mi na to pozwala. Muzyka, która wybija mi rytm prowadzi mnie prosto do parku leżącego kilka przecznic dalej. To właśnie tam mogę w spokoju się porozciągać. Słyszę chichot jakichś nastolatek, ale nie zwracam na niego większej uwagi. Sama kiedyś miałam naście lat i wracając ze szkoły śmiałam się na wspomnienie szkolnego przystojniaka. Mimo, że dorosłam wcześniej niż moje rówieśniczki i w przeciwieństwie do nich jako trzynastolatka nie śmiałam się do starszych chłopców jak głupia do sera, doskonale rozumiem teraz te dwie dziewczyny, które mijają mnie z nieskrywanym uśmiechem na twarzy. A wracając do mojego szybkiego dojrzewania… Przechodziłam w swoim życiu kilka etapów: najpierw był ten beztroskiego dzieciństwa, kiedy to robiłam co żywnie mi się podobało, bo murem za mną zawsze stali kochający rodzice. Kolejny etap przyszedł niespodziewanie i sprawił, że dorosłam szybciej niż inne dziewczyny. Podczas gdy one nadal nieśmiało wzdychały do starszych chłopców, a kiedy Ci do nich zagadywali lub próbowali, którąkolwiek złapać za rękę czerwieniły się jak pomidory na wiosnę, ja byłam trzy kroki do przodu. Już nie posyłałam im ukradkowych spojrzeń, albo chodziłam tylko za rękę. Ja wymieniałam z nimi buziaki, słodkie słówka i wspólnie spędzone chwile. Potem przyszedł kolejny etap, który był następstwem poznania Aarona. Zakochana po uszy czyniłam co raz śmielsze kroki i jestem pewna, że gdyby nie mój brat Rick to już w wieku 16 lat byłabym gotowa zamieszkać z moich chłopakiem. I potem kolejny etap: szybkie i nagłe zderzenie z rzeczywistością. Rozstanie z Aaronem było trzecim etapem, który mnie kształtował… Na wspomnienie tego pierwszego i poważnego rozstania ciężko westchnęłam, by po chwili wrócić na ziemię. Wykonałam jeszcze kilka skłonów i skierowałam się z powrotem do mieszkania Jenkinsona.  Ledwo wpadłam do mieszkania, a skierowałam się pod zimny prysznic, który miał zmyć ze mnie pojedyncze strużki potu.


Wychodzę spod prysznica i starannie wycieram się ręcznikiem. Nadal dopisuje mi dobry humor, a szeroki uśmiech nie zamierza zbyt szybko zniknąć z mojej twarzy.  Przebrana w czyste ubrania wychodzę z łazienki i odpalam telewizor wiszący na ścianie. Ze znudzeniem przełączam kanały szukając  czegoś, co jest w stanie mnie zainteresować. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi, ale nie zwracam na niego zbyt wielkiej uwagi, dopóki na stoliku przede mną z trzaskiem nie ląduje jakaś dzisiejsza gazeta.
-Spójrz na okładkę. – słyszę wyprany z emocji głos Ramseya. Spoglądam, więc najpierw na jego twarz. Widzę jego usta zaciśnięte w kreskę i lekko przymrużone oczy. Czuję jak mięśnie mojej twarzy momentalnie sprawiają, że mój szeroki uśmiech przybiera  neutralny wyraz. Sięgam po kawałek papieru i spoglądam na kolorową okładkę.
-Theo i Melanie – śmieję się ponownie spoglądając na chłopaka.  – I wasz kapitan z żoną.
-Strona piąta – rzucił sucho, w dalszym ciągu stojąc nade mną jak kat nad dobrą duszą.
-Może usiądziesz? – posyłam mu wymuszony uśmiech. – A tak po za tym to cześć kochanie. Przepraszam, że nie pożegnałem się z Tobą rano…
-Otwierasz czy nie? – słyszę jego zniecierpliwiony głos i spotykam się z niemal identycznym spojrzeniem. Pospiesznie łapię, więc za gazetę i zaczynam przerzucać kartki. Dojście do wskazanej strony nie zajmuje mi długo, a sprawia, że zasypuje mnie stos kolorowych zdjęć pochodzących ze świątecznej kolacji Arsenalu. Najpierw w moje oczy rzucają się pary z okładki, następnie Kieran i jego dziewczyna, zaraz pod nimi było zdjęcie Carla, a tuż obok ja i Aaron.
-O cholera! – zaklęłam opuszczając kawałek brukowca na moje kolana. – Wyszłam tu jak jakaś napalona fanka.
-Nasze zdjęcie jest w gazecie z dopiskiem ‘Wielki powrót’, a ty naprawdę przejmujesz się jak na nim wyglądasz? – warknął na mnie wytykając ponownie palcem na fotkę, na której idziemy obok siebie.
-Przestań – zaśmiałam się dosyć nerwowo. – Nawet nie trzymam Cię za rękę. Po prostu idę obok Ciebie. Aż tak nie chcesz pojawiać się ze mną w jakiejkolwiek gazecie?
-Nie o to chodzi… - spojrzał mi zaciekle w oczy, a ja mogę przysiąc, że znowu walczył. Walczył sam ze sobą.
-O mój Boże! – pierwszy raz wybuchłam i sama byłam w szoku. – Ty się boisz! Boisz się, że przestaniesz być nagle wolnym strzelcem. Nie będziesz kawalerem do wzięcia…
-Ustaliliśmy przecież, że nie jestem gotowy… - warczy na mnie jak nigdy wcześniej.
-Wyjdź. – podnoszę z kanapy i staję twarzą w twarz z Walijczykiem. – Wynoś się! Aaron, którego kocham nie jest tchórzem…
-Nie jestem tchórzem… - łapie mnie za nadgarstki i patrzy mi w oczy z tą dziwną rządzą walki. Zupełnie zapomina, że rozmawia właśnie ze mną, czuję tylko jak jego ręce coraz mocniej zaciskają się na moich nadgarstkach. Wiem, że za chwilę zagości na nich ślad po uścisku, ale nie przejmuję się tym. Skupiam się teraz tylko na tym, by patrzeć mu prosto w oczy.
-Nie walczysz, po prostu uciekasz – rzucam z pretensją w głosie.
-A o co mam walczyć? – śmieje się prosto w moją twarz. – O nagłówki gazet?
-O mnie Aaron! – wyrywam swoje ręce z jego uścisku. Dopiero teraz w nasze oczy rzucają się czerwone ślady jego dłoni odciśnięte dookoła moich nadgarstków. Jego spojrzenie uspokaja się, a ja mogę przysiąc, że głowa zadarta do tej pory do góry, właśnie lekko się pochyliła. – Wyjdź, proszę Cię…
Nie mam siły już krzyczeć, więc po prostu go błagam i siadam na kanapie. Nie chcę już dzisiaj na niego patrzeć i nie wiem, kiedy nabiorę na to znowu ochoty. Stoi nade mną uważnie mi się przyglądając. Czuję na sobie jego wzrok. Chowam twarz w dłoniach wspartych na moich kolanach. Naprawdę nie obchodzi mnie, co teraz zrobi. Dość długo trwającą ciszę przerywa Carl:
-Mam obiad! – oznajmia dość odkrywczo,  jakby co najmniej upolował zwierzynę.
-Daj pomogę Ci. – podnoszę się nad wyraz szybko, omal nie uderzając kolanem w twarz Aarona, kucającego przede mną.



Witam Was wszystkie. Oto drugi rozdział... Od jakiegoś czasu leżał i dojrzewał, więc dodaje go w spokoju, żeby móc teraz skupić się na pisaniu rozdziałów na pozostałe blogi plus dalszy rozdziałów na to. Mam nadzieję, że się spodoba. Nie jest to na pewno najkrótszy rozdział, ale mam nadzieję, że długość Was nie zniechęci do czytania.  Czekam na Wasze opinie z utęsknieniem. 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Rozdział 1


grudzień 2012

Stoję i uważnie przeglądam się w ogromnym lustrze. Co chwilę łapię za rogi swetra i obciągam go w dół. Sama nie wiem czemu akurat dzisiaj chcę wyglądać tak nienagannie. Czemu wciąż mam nadzieję, że to jednak danego dnia pójdziemy gdzieś w końcu razem. Oficjalnie razem. Zwyczajnie chyba mam dość tego chowania się po kątach i spędzania razem czasu tylko w Twoim mieszkaniu. Chyba chcę się w końcu pochwalić całemu światu, że ja i Aaron Ramsey znowu jesteśmy parą. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi, a chwilę po nim torbę rzucaną na podłogę. Długo nie czekam na to, aż poczuje dwie dłonie oplatające mnie teraz na wysokości brzucha i jego głowę znajdującą sobie teraz miejsce na moim ramieniu. Spoglądam w swoje lustrzane odbicie i to właśnie tam spotykam się z jego spojrzeniem. Nieznacznie się uśmiecham i delikatnie nozdrzami wciągam zapach jego użytego świeżo po treningu żelu pod prysznic.
-Gdzieś idziesz? – szepcze mi prosto do ucha.
-Idziemy oboje – obracam się przodem do niego spoglądając w jego szaro-brązowe oczy, do tej pory nie mogę rozgryźć ich prawdziwej barwy.
-Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł Lea… - wzdycha ciężko, opuszkami palców przejeżdżając teraz po moich policzkach. – Mówiłem Ci, że nie chcę, żeby gazety znowu na Ciebie wjechały.
-Ale to nie jest ważne Aaron – zauważyłam, że zawsze kiedy nam na czymś zależy zwracamy się do siebie bezpośrednio używając naszych imion. – Chcę w końcu wyjść z tych czerech ścian, wyjść z Tobą. Nie obchodzi mnie, co pomyślą inni.
-Wyjdziemy razem – przerywa mi łapiąc w swoje dłonie moje. – Za tydzień jest ta świąteczna klubowa kolacja…. Potem pojedziemy na święta do moich rodziców.
-Klubowa... – wzdycham ciężko, ale na więcej mnie nie stać, bo Aaron właśnie przyciska mnie do swojego torsu i całuje gdzieś w czubek głowy.
-Dla mnie to też nie jest łatwe… - wzdycha równie ciężko jak ja, a ja sama mimowolnie  kiwam głową.



Budzę się rano u jego boku i widząc jego twarz, na której zdołały pojawić się pierwsze zmarszczki mam ochotę zacząć płakać. Nie mogę, decyzję podjęłam dzień wcześniej. Wiem, że tak będzie lepiej dla nas obojga. Przytulam się do niego po raz ostatni, a opuszkami swojej lewej dłoni przejeżdżam po jego twarzy. Wiem przez ile musiał przejść, dlatego wierzę, że teraz też da radę. Jego całe życie to walka: na co dzień i na boisku, o zdrowie, o karierę, o piłkę. Teraz także o mnie. Muskam swoimi wargami jego czoło, po czym ściągam z siebie jego ciężkie ramię. Podnoszę się z łóżka i siadam na jego skraju. Chwilę siedzę zanim podejmę ostateczną decyzję, ale jakieś 5 minut później przede mną leży walizka, a ja właśnie wrzucam do niej swoje ubrania. Ściskam w dłoni kolejno swoje koszulki oddzielając je od tych Walijczyka, które zbłądziły gdzieś pośród moich rzeczy. Sama nie wiem, kiedy ale moje oczy w pełni się zaszkliły. Nie chcę go znowu zostawiać, ale muszę. Muszę dać mu więcej czasu i przestrzeni. Nie umiem dłużej dusić się w czterech ścianach, żyć jak sekretna kochanka.
-Nie śpisz? – słyszę jego lekko zaspany głos i już wiem, że jeszcze nie zauważył co robię.
-Nie… - opadam na łóżko i ściskam w dłoni jego zmiętoloną klubową koszulkę.
W odpowiedzi słyszę tylko szelest pościeli, a po chwili czuję jak mnie przytula i na dzień dobry całuje w policzek.
-Co Ty robisz? – w jego głosie słychać odrobinę zwątpienia i pretensji.
-Przepraszam, Aaron… - ucinam w połowie zdania słysząc jak bardzo łamie mi się głos.
-Lea, spójrz na mnie. – przerywa i przekręca mnie w swoją stronę. – Co Ty znowu kombinujesz? Gdzie Ty się wybierasz?
Nie umiem patrzeć mu w oczy, bowiem czuję, że łzy, które do tej pory zbierały się we mnie teraz zaczynają wychodzić na światło dzienne. Chowam zatem moją twarz w jego ramieniu i nic nie mówię. Czuję jak obejmuje mnie mocno i zdecydowanie, zupełnie jakby nie chciał mnie stąd wypuścić.
-Ja muszę… - uspokajam się tłumiąc swój głos w jego koszulkę. – Tak będzie lepiej. Potrzebujemy jeszcze chyba czasu. Za szybko wszystko się działo.
-Zanim do mnie wróciłaś, po moim wyjściu ze szpitala musiałem odczekać jeszcze pół roku… - wywraca oczami i spogląda na mnie, całując mnie krótko w czoło.
-Nie o to chodzi – dość energicznie kręcę głową. – Ja mam dość duszenia się w mieszkaniu. Ty nie jesteś gotowy na kolejną lawinę nagłówków… Może po prostu potrzebujemy przestrzeni.
-Nie potrzebujemy jej – łapie mnie za podbródek i zagląda mi w oczy.
-Źle się wyraziłam. – odsuwam się, podnoszę z łóżka i kończę pakowanie. – My potrzebujemy jej i czasu. Muszę odejść, Aaron. Na jakiś czas muszę zniknąć.
-Gdzie niby zamieszkasz? – słyszę jego głos przepełniony zwątpieniem, ale ma przecież rację.
-Dam sobie radę – rzucam pewnie, a po chwili już zapinam walizkę. – Nie zatrzymuj mnie, proszę.



Pół godziny później stoję na zatłoczonej ulicy. Tuż obok mnie stoi walizka na kółkach. Mam teraz dwa wyjścia: wyjazd do mojego brata do  Newcastle lub telefon do Carla. Tak właśnie tego Carla. Carla Jenkinsona, mojego rówieśnika, gracza Arsenalu i chyba zaraz po Ramsey’u najbliższej mi osoby. Mój przyjaciel, z czystym sercem mogę tak o nim powiedzieć. Z jednej strony wiem, jak dobry kontakt ma z Aaronem, z drugiej natomiast wiem, że mogę na niego liczyć i wiem, że jeśli go o coś poproszę to nie powie tego Walijczykowi. Nie to co Jack. Ten drugi jest fenomenem i oboje z Carlem tak uważamy. Oczywiście nie chodzi tutaj o to, żeby ubliżać jego talentowi, co to, to nie. Talent to jedyna rzecz jakiej nie można mu odmówić, no może po za dołeczkami w policzkach. Po za tym jak na osobę w naszym wieku jest nad wyraz poważny i…. trochę zbyt lojalny wobec Aarona. Dlatego mimo, że dłużej go znam, to jednak lepiej dogaduje się z Jenkinsonem. Sięgnęłam do kieszeni zimowego płaszczyka i wyciągnęłam z niej telefon, na którym bez zawahania wybrałam numer chłopaka.
-Cześć, piękna. Co tam? – powitał mnie nad wyraz szczęśliwy głos dwudziestolatka.
-Jesteś w domu? – zmarszczyłam lekko brwi. – Mam do Ciebie sprawę niecierpiącą zwłoki.
-Jeeestem… - głos po drugiej stronie telefonu był pełen zwątpienia, ale nie dbałam o to.
-To będę za… Pół godziny? –starałam się przybrać jak najbardziej naturalny ton głosu.
-Wstawię wodę na herbatę? – jak zwykle zaproponował mi filiżankę tradycyjnego angielskiego napoju, a ja nie mogłam mu odmówić.
-Tak, herbata to dobry pomysł – zaśmiałam się pod nosem.
Była to też nasza mała tradycja. Pijąc ją zwierzałam mu się tak naprawdę z najcięższych momentów w moim życiu, ze wszystkiego co mnie trapiło. A przecież teraz też miałam mu o czym opowiadać. Dopiero w drodze do mieszkania pół Fina pół Anglika zrozumiałam też, że prośba jaką do niego miałam nie mogła zostać spełniona. A nawet jeżeli to była ciężka do spełnienia zważywszy na fakt, że mieszkanie Carla było zwykłą kawalerką, niczym nie przypominającą mieszkania piłkarza. No może po za obowiązkowymi pozycjami na półkach w postaci każdej części Fify, czy też kilku zdjęć z chłopakami ze składu wiszących na jednej ze ścian. Carl zawsze był bardziej kibicem niż piłkarzem. Pamiętam, że gdy pierwszy raz pojawiłam się u niego zamurowało mnie. I na pewno nie było to pozytywne. Byłam bardziej przerażona, że chłopak jest fanatykiem, uczestniczy w ulicznych burdach i tłucze twarze kibiców innych londyńskich klubów. Z czasem okazał się być po prostu wspaniałym chłopakiem, który przy okazji od zawsze kibicował Arsenalowi. Gra dla tego klubu była niczym ziszczenie jego najskrytszych marzeń i jestem pewna, że do tej pory kiedy komuś o tym opowiada jego oczy tak niesamowicie się świecą.


Kiedy znalazłam się już u niego tradycyjnie zajęłam swoje miejsce przy kuchennym stole.  Długo nie musiałam też czekać na to, aż wtarga moją walizkę do środka i postawi przede mną kubek z ciepłym napojem. Oczywiście czerwony kubek z logiem Arsenalu. Czasem zastanawiałam się czy u Carla znajdują się rzeczy z innym motywem. Szybko jednak wtedy uświadamiałam sobie, że nie. Przecież gdyby tak było na pewno już dawno znalazłby sobie jakąś dziewczynę. Nie należał do najbrzydszych chłopców, a i jego pochodzenie było tutaj, na wyspach dość oryginalne.
-Gdzie lecisz? – usiadł naprzeciwko mnie i uważnie zaczął mi się przyglądać.
-Mogę się u Ciebie zatrzymać? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie robiąc najsłodszą minę na świecie. – Mogę spać na kanapie!
-Coś nie tak z Aaronem? – zmarszczył brwi, pochylając się lekko nad stołem.
-Potrzebujemy trochę czasu – nerwowo się zaśmiałam. – Wyprowadziłam się. Mam dość duszenia się w czterech ścianach. Zamieszkałabym u siebie, ale wiesz, że sprzedałam mieszkanie pół roku temu. Mojego brata nie ma w Londynie, zostałam sama…
-Nie no jasne, możesz się u mnie zatrzymać – w roztargnieniu zaczął wylewać z siebie potok słów. – Ale nie będziesz spała na kanapie. Będziemy się zamieniać. Mi łóżko przyda się w zasadzie tylko przed meczami…
-Carl! – zaśmiałam się przerywając mu i podnosząc się ze swojego miejsca. – Dziękuję!
Rzuciłam mu się na szyję i ścisnęłam z całej siły, której pokłady gromadziłam w sobie.
-Nie mów tylko Ramseyowi, że jestem u Ciebie, ok? – spojrzałam mu prosto w oczy, a kiedy tylko przytaknął zostawiłam soczystego całusa na jego policzku i wróciłam do przytulania go.
Żeby nie było wątpliwości: ja i Carl jesteśmy tylko przyjaciółmi, z naciskiem na słowo tylko. Nie ma między nami żadnej chemii, a co więcej od jakiegoś czasu zagorzale kibicuje mu w zdobyciu jakiejś dziewczyny. Carl jest po prostu dla mnie jak brat z wyboru. Kocham go i nie mogłabym bez niego wytrzymać, ale jednocześnie nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia z nim jako moim partnerem. W tej roli od lat doskonale sprawdza się Aaron.
-Jeden warunek – odsunął się ode mnie na chwilę sprawiając, że spojrzałam mu w oczy. – Pójdziesz ze mną na te Christmas Party?
-Sama nie wiem… - wzdycham ciężko usadawiając się teraz na jego kolanie. -  Aaron chciał…
-Rozstaliście się czy jesteście tylko w separacji? – uważnie mi się przygląda, podczas gdy ja podnoszę się z jego kolan. – Dobra… Zrobimy inaczej. Pójdziemy tam razem, a jak będziesz chciała to po prostu spędzisz z nim ten wieczór, zgoda?
Kiwam głową i jestem całkowicie na tak. Jego propozycja w tym momencie jest dla mnie propozycją nie do odrzucenia. W razie co mam dwie furtki: bezpieczne i kochające ramię Aarona i tą oazę w jakiej mogę się zatrzymać, czyli kawalerkę Jenkinsona. Cieszę się, że Carl jest osobą, na którą mogę zawsze liczyć. Nawet teraz…  W tej niezaprzeczalnej potrzebie.


Kilka dni później stoję trzymając w ręku kieliszek wypełniony czerwonym półsłodkim winem. Nerwowo omiatam swoim spojrzeniem salę, co chwilę upijając po łyku trunku. Paręnaście minut temu zgubiłam gdzieś Carla. Poszli z Alexem załatwiać jakieś ‘ważne sprawy’, a ja choć nigdy nie wątpiłam w ich wagę, teraz stałam sama z nadzieją, że nie spotkam się z nim. Mój wzrok przykuwa para, która właśnie zmierza w moją stronę. Theo Walcott i jego wiecznie uśmiechnięta dziewczyna Melanie Slade. Jak zwykle wygląda ślicznie, ale niewiele osób znajdujących się w tej restauracji wie, że to nie tylko zasługa matki natury. Stają przede mną, a ja z przyklejonym uśmiechem na twarzy najpierw całuję w policzek blondynkę, a następnie przytulam się z Theo. Wyglądają razem tak uroczo, że nie mogę się powstrzymać od skomplementowania ich obecności.
-Ślicznie wyglądacie – uśmiecham się ponownie, jednocześnie przechylając do ust kieliszek.
-Chcieliśmy z Tobą porozmawiać – słyszę głos Walcotta i momentalnie poważnieję, tak jak zresztą i oni. – To dość poważny temat.
-Ustaliliście datę ślubu? – moje oczy powoli zaczynają przypominać pięciozłotówki, ale proces ich transformacji zatrzymuje główna zainteresowana.
-Czemu niby? – śmieje się nerwowo, a ja wiem, że gdyby to zależało tylko od niej już dawno stanęłaby na ślubnym kobiercu z Anglikiem, a teraz najpewniej wychowywałaby mu ich pierwsze dziecko.
-Chcieliście poważnie porozmawiać. – robię przerwę dając im chwilę na zastanowienie. – Myślałam, że chcecie przekazać mi radosną wiadomość i ewentualnie zaprosić na ślub.
-To nie to… - Theo ucina krótko ten temat, nieco mocniej ściskając dłoń swojej narzeczonej, jakby chcąc ją zapewnić o swoim uczuciu. – Słyszeliśmy, że wyprowadziłaś się… Zostawiłaś Aarona?
-Słyszeliście? – przymrużyłam powieki rzucając im podejrzliwe spojrzenia. – Oh… Ta przebrzydła gnida Ramsey już się pochwaliła?
Teraz to z mojego gardła wydobywa się nerwowy chichot i mogę przysiąc, że bije się z chęcią znalezienia Walijczyka i sprania mu pięknej buźki na kwaśne jabłko.
-Nic nikomu nie mówił. Przynajmniej nie mi – rzuca krótko, co dziwi mnie jeszcze bardziej, bo przecież wiem, że Theo to jego przyjaciel. – Cała drużyna zauważyła, że coś jest nie tak. Zwłaszcza jak po ostatnim treningu kopał i walił pięściami w swoją szafkę. Wspomniał coś Kieranowi o tym, że nie może Cię znowu stracić i wtedy jakby stało się to trochę jasne… Lea, jeśli potrzebujesz rozmowy….
-Bez urazy, Theo – uśmiecham się dość sztucznie i wyrzucam z siebie kolejne słowa. – Ale nie jesteście osobami, którym miałabym ochotę żalić się z relacji moich i Aarona. Myślę, że na tą chwilę tą osobą jest jedynie Carl. I nie zrozumcie mnie źle, bo Was bardzo lubię, jednak nie czuję zwyczajnie potrzeby wtajemniczania Was w ten dziwny cyrk.
-Powiesz mu chociaż czemu? – teraz to Melanie przemawia, sprawiając jednocześnie, że jednym haustem dopijam zawartość kieliszka, który wymieniam na nowy wypełniony u kelnera, który właśnie nas mija.
-Aaron doskonale wie czemu. – spokojnie wyjaśniam dziewczynie i już mam odchodzić, kiedy przemawia po raz kolejny.
-On nawet nie wie, gdzie się zatrzymałaś. – pierwszy raz w jej głosie słyszę troskę o inną osobę niż Walcott. – Martwi się o Ciebie. Wróć do niego, na pewno sobie wszystko wyjaśnicie.
-Ja go nigdy nie zostawiłam – nabieram powietrza, chcąc skontrolować ton mojej wypowiedzi, który zupełnie niespodziewanie się podniósł. – Dałam mu po prostu czas i przestrzeń, której tak bardzo potrzebował.
-O czym ty mówisz? – widzę jak Theo stojący naprzeciwko mnie marszczy brwi i uważnie mi się przygląda.
-Miałam już dość – pękam i zaczynam im z grubsza opowiadać moją wersję wydarzeń. – Dusiłam się tam, ok? Chciałam móc złapać go za rękę i wyjść na spacer. Miałam dość tego bycia razem, ale nie bycia razem. Mieszkania w jednym apartamencie, ale jednocześnie unikania nawet głupiego wyjścia na jego taras. Nawet jak jeździliśmy na urodziny, któregokolwiek z Was zamawialiśmy oddzielne taksówki. On spod domu, ja zazwyczaj szłam dwie przecznice dalej i dopiero tam dzwoniłam po taryfę. Miałam tego dość, a on wciąż nie był gotowy na wyjście z cienia…
-Dlatego przyszłaś z Jenkinsonem? – Walcott spojrzał na mnie ze zdziwieniem malującym się na jego twarzy. – A nie z Aaronem?
-Aaron nie odzywał się do mnie od kilku dni – rzuciłam już nieco spokojniej. – Doszłam do wniosku, że milczenie oznacza anulowanie zaproszenia. A jeżeli Carl poprosił mnie, żebym z nim poszła to musiałam się zgodzić. Jenki to mój przyjaciel.
Ponownie omiotłam wzrokiem salę i wtedy mój wzrok spotkał się z oczami Walijczyka. Niechybnie upiłam kolejny solidny łyk trunku, a następnie podziękowałam Bogu winnym narzeczonym. Skierowałam swoje kroki w przeciwną stronę, niż ta, gdzie stał Ramsey. Nerwowo zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu mojego przyjaciela. I wtedy poczułam to. Najpierw lekko klepnął mnie w ramię, a dopiero potem do moich nozdrzy dotarł silny zapach jego perfum.
-Cieszę się, że jednak przyszłaś…



Oddaje dla Was pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że podoba się i długość (4,5 strony Worda) i treść. Starałam się nieco przybliżyć postać zarówno i Aarona, Carla jak i samej Lei. Jak widzicie akcja nie toczy się też bezpośrednio po prologu, ale kilka lat później. No cóż wasze nadzieje na powrót tej dwójki do siebie nie były do końca mylne. Nie wiem, co mogę tutaj więcej dodać, więc po prostu zapraszam do lektury i zostawiania po sobie tutaj wasze opinii, przypuszczeń co do rozwoju akcji i waszych sugestii. Pozdrawiam gorąco.

wtorek, 15 stycznia 2013

Prolog


Minął ponad rok… Rok bycia razem, ale jednak osobno. Pamiętam doskonale ten dzień, w którym rozstaliśmy się na dobre. Wielokrotnie stawiano przede mną pytanie dlaczego. Czy on Cię zdradzał? – kolejne zdanie, na które tak naprawdę mogłam nie znać prawdziwej odpowiedzi. A mimo to odpowiadałam, że nie. Sama nie wiem, co mnie wtedy podkusiło do tego, żeby zapakować swoje rzeczy i usunąć się z jego życia. Być może była to właśnie piłka i klub, w którym grał.  Poświęcał jej każdą wolną chwilę, pochłaniała go. Widziałam to na boisku, zresztą nie tylko ja. Dostrzegał to każdy widz, nawet kibic przeciwnej drużyny. Ja odeszłam na boczny tor. Starałam się z tym jednak godzić, ale jak długo mogłam udawać, że wszystko jest w porządku, a ja jestem szczęśliwa. Zdecydowałam się odejść i mimo, że tamtego dnia w jego mieszkaniu nie panowała miła atmosfera, to jednak nie zapłonęłam do niego tą dziwną chwilową nienawiścią. Wiecie co najbardziej mnie wkurzało? Fakt, że nawet po naszym rozstaniu królował na boisku. Był w swojej szczytowej formie, która zdawała się z tygodnia na tydzień wzrastać. Zupełnie jakby spłynęło po nim nasze rozstanie, jakby nie wywarło na nim żadnego wrażenia.

Sama nie wiem, czemu oglądałam tamten mecz ze Stoke. Może to jakieś dziwne przeznaczenie kazało mi usiąść wtedy obok brata i jego kolegów i razem z nimi obejrzeć cudowne show, a może to tęsknota za jego widokiem. Wiedziałam, że będąc w szczytowej formie na pewno zagra. Siedziałam, więc i oglądałam. I dopiero kiedy w 65 minucie Aaron padł na ziemię, zamarłam. Widziałam kapitana drużyny trzymającego się za głowę i kręcącego nią z niedowierzaniem i zarazem przerażeniem. Vermaelen krył swoją twarz w dłoniach…. Nie zauważyłam nawet, kiedy odruchowo zrobiłam to samo, co on. A potem te nosze… Czułam jak dreszcze przerażenia co raz intensywniej zaczynają przebiegać po moim ciele. Czułam też dziwny ból w okolicy klatki piersiowej i już wtedy wiedziałam, że muszę dostać się do niego jak najszybciej. Bez jakiegokolwiek zawahania odrzuciłam na bok dumę. A może zwyczajnie po prostu w tamtym momencie o tym nie myślałam. Chłopak, dla którego moje serce jeszcze wybijało rytm właśnie był znoszony z boiska.
-Cholera! – zaklęłam stojąc w płaszczu i nerwowo patrząc na mojego brata. – Przecież oni grają w Stoke!
Bezradnie osunęłam się w dół  po ścianie. Tak bardzo chciałam być przy nim. Chciałam móc usiąść obok niego, ścisnąć go za rękę i powiedzieć mu, że może na mnie teraz liczyć. Bo przecież mógł. Przecież to w dalszym ciągu był mój Aaron. Ten sam, którego poznałam dwa lata wcześniej: ja jako 15-latka nie zważająca na to, co wypada i on jako 17-latek ze świetlaną przyszłością i nieskazitelnym uśmiechem na twarzy.

Przez całą noc nie mogłam zmrużyć oka, a kiedy tylko Walcott poinformował mnie, że wrócili do Londynu i podał mi nazwę szpitala w jakim przebywa Rambo momentalnie wskoczyłam w jakieś dżinsy i wyszłam z domu. Był luty, a ja byłam niemal nieubrana. Nie  zwracałam uwagi na mróz, po prostu chciałam znaleźć się już w tym szpitalu i zobaczyć go na własne oczy.
-Aaron! – rzuciłam otwierając drzwi,  jednak nie sprawiłam, że na mnie spojrzał.
Zajęłam więc miejsce na tym stołku, który zazwyczaj stoi przy szpitalnych łóżkach i odnalazłam swoją dłonią jego. Ścisnęłam ją lekko i momentalnie poczułam się lepiej. Nie musiał na mnie patrzeć, nie musiał odwzajemniać uścisku. Czułam się lepiej, bo byłam przy nim i lada moment mogłam mu powiedzieć, że wciąż jestem jego przyjaciółką. Że mimo, że nam się nie udało, nadal może na mnie liczyć.
-Nigdy nie zrobiłem połowy tej rzeczy, o których pisała prasa – spojrzał na mnie kątem oka i  mruknął cicho pod nosem.
-Ciii…. – szepnęłam przejeżdżając swoją ręką po jego włosach. – Nie jestem tu po to, żebyś mi się tłumaczył. Chcę tylko, żebyś wiedział, że możesz na mnie liczyć. Jak będziesz czegoś…
-Nie, Lea – westchnął spoglądając na mnie. – Nie chcę Twojej łaski. Nie chcę robić sobie nadziei, że jesteś obok, a później Cię nagle stracić.
-Aaron, przestań – zmarszczyłam lekko czoło.
Poczułam opuszki jego palców na moim czole, a nasze oczy spotkały się na chwilę.
-Nie rób tak, będziesz miała zmarszczki – zaśmiał się cicho.
-Jak się czujesz? – uśmiechnęłam się lekko ponownie łapiąc go za rękę.
-Jak na kogoś kto połamał sobie dwie kości to całkiem nieźle.
Nie spodziewałam się tego, że zrobi mi miejsce na swoim łóżku, a ja z niego skorzystam. Że moment, w którym obejmie mnie ramieniem będzie tym najprzyjemniejszym tamtego dnia. Że to będzie daleki początek czegoś nowego. Czegoś co miało swoją szansę na odrodzenie się.



Miałam co prawda napisać to najpierw całe, a później dodawać, ale będzie jak zwykle inaczej. Trochę brak mi czasu i samo zaparcia na dokończenie tego w pełni. Dodatkowo chce zaznaczyć, że nie będę tu dodawać rozdziałów systematycznie co 2 tygodnie, tydzień lub 3 dni. Traktuje to jako odskocznię. To opowiadanie sprawia, że pisząc je jestem na totalnym luzie. Mam nadzieję, że będzie czymś innym, jeśli Was zawiodę to przykro mi. Jeśli chcecie być powiadamiani to powiedzcie. Wtedy na pewno będę Was informować. Ewentualnie istnieje opcja do dodania mnie do listy czytelniczej i wtedy, nawet nie będę musiałam spamować Was komentarzem o treści " cześć dodałam nowośc na blablabla". Od części z Was pewnie padnie pytanie czemu Aaron? Otóż sekretem nie jest fakt, że nie jest moim ulubionym arsenalowym piłkarzem, ale cóż jak to napisał wczoraj sam Poldi "Shit happens". Ale tak serio to przez obejrzenie Close up u Ramsey naszła mnie jakaś wena i chęć stworzenia czegoś z niczego. A teraz pozdrawiam z ciepłego łóżeczka.