poniedziałek, 28 stycznia 2013

Rozdział 1


grudzień 2012

Stoję i uważnie przeglądam się w ogromnym lustrze. Co chwilę łapię za rogi swetra i obciągam go w dół. Sama nie wiem czemu akurat dzisiaj chcę wyglądać tak nienagannie. Czemu wciąż mam nadzieję, że to jednak danego dnia pójdziemy gdzieś w końcu razem. Oficjalnie razem. Zwyczajnie chyba mam dość tego chowania się po kątach i spędzania razem czasu tylko w Twoim mieszkaniu. Chyba chcę się w końcu pochwalić całemu światu, że ja i Aaron Ramsey znowu jesteśmy parą. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi, a chwilę po nim torbę rzucaną na podłogę. Długo nie czekam na to, aż poczuje dwie dłonie oplatające mnie teraz na wysokości brzucha i jego głowę znajdującą sobie teraz miejsce na moim ramieniu. Spoglądam w swoje lustrzane odbicie i to właśnie tam spotykam się z jego spojrzeniem. Nieznacznie się uśmiecham i delikatnie nozdrzami wciągam zapach jego użytego świeżo po treningu żelu pod prysznic.
-Gdzieś idziesz? – szepcze mi prosto do ucha.
-Idziemy oboje – obracam się przodem do niego spoglądając w jego szaro-brązowe oczy, do tej pory nie mogę rozgryźć ich prawdziwej barwy.
-Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł Lea… - wzdycha ciężko, opuszkami palców przejeżdżając teraz po moich policzkach. – Mówiłem Ci, że nie chcę, żeby gazety znowu na Ciebie wjechały.
-Ale to nie jest ważne Aaron – zauważyłam, że zawsze kiedy nam na czymś zależy zwracamy się do siebie bezpośrednio używając naszych imion. – Chcę w końcu wyjść z tych czerech ścian, wyjść z Tobą. Nie obchodzi mnie, co pomyślą inni.
-Wyjdziemy razem – przerywa mi łapiąc w swoje dłonie moje. – Za tydzień jest ta świąteczna klubowa kolacja…. Potem pojedziemy na święta do moich rodziców.
-Klubowa... – wzdycham ciężko, ale na więcej mnie nie stać, bo Aaron właśnie przyciska mnie do swojego torsu i całuje gdzieś w czubek głowy.
-Dla mnie to też nie jest łatwe… - wzdycha równie ciężko jak ja, a ja sama mimowolnie  kiwam głową.



Budzę się rano u jego boku i widząc jego twarz, na której zdołały pojawić się pierwsze zmarszczki mam ochotę zacząć płakać. Nie mogę, decyzję podjęłam dzień wcześniej. Wiem, że tak będzie lepiej dla nas obojga. Przytulam się do niego po raz ostatni, a opuszkami swojej lewej dłoni przejeżdżam po jego twarzy. Wiem przez ile musiał przejść, dlatego wierzę, że teraz też da radę. Jego całe życie to walka: na co dzień i na boisku, o zdrowie, o karierę, o piłkę. Teraz także o mnie. Muskam swoimi wargami jego czoło, po czym ściągam z siebie jego ciężkie ramię. Podnoszę się z łóżka i siadam na jego skraju. Chwilę siedzę zanim podejmę ostateczną decyzję, ale jakieś 5 minut później przede mną leży walizka, a ja właśnie wrzucam do niej swoje ubrania. Ściskam w dłoni kolejno swoje koszulki oddzielając je od tych Walijczyka, które zbłądziły gdzieś pośród moich rzeczy. Sama nie wiem, kiedy ale moje oczy w pełni się zaszkliły. Nie chcę go znowu zostawiać, ale muszę. Muszę dać mu więcej czasu i przestrzeni. Nie umiem dłużej dusić się w czterech ścianach, żyć jak sekretna kochanka.
-Nie śpisz? – słyszę jego lekko zaspany głos i już wiem, że jeszcze nie zauważył co robię.
-Nie… - opadam na łóżko i ściskam w dłoni jego zmiętoloną klubową koszulkę.
W odpowiedzi słyszę tylko szelest pościeli, a po chwili czuję jak mnie przytula i na dzień dobry całuje w policzek.
-Co Ty robisz? – w jego głosie słychać odrobinę zwątpienia i pretensji.
-Przepraszam, Aaron… - ucinam w połowie zdania słysząc jak bardzo łamie mi się głos.
-Lea, spójrz na mnie. – przerywa i przekręca mnie w swoją stronę. – Co Ty znowu kombinujesz? Gdzie Ty się wybierasz?
Nie umiem patrzeć mu w oczy, bowiem czuję, że łzy, które do tej pory zbierały się we mnie teraz zaczynają wychodzić na światło dzienne. Chowam zatem moją twarz w jego ramieniu i nic nie mówię. Czuję jak obejmuje mnie mocno i zdecydowanie, zupełnie jakby nie chciał mnie stąd wypuścić.
-Ja muszę… - uspokajam się tłumiąc swój głos w jego koszulkę. – Tak będzie lepiej. Potrzebujemy jeszcze chyba czasu. Za szybko wszystko się działo.
-Zanim do mnie wróciłaś, po moim wyjściu ze szpitala musiałem odczekać jeszcze pół roku… - wywraca oczami i spogląda na mnie, całując mnie krótko w czoło.
-Nie o to chodzi – dość energicznie kręcę głową. – Ja mam dość duszenia się w mieszkaniu. Ty nie jesteś gotowy na kolejną lawinę nagłówków… Może po prostu potrzebujemy przestrzeni.
-Nie potrzebujemy jej – łapie mnie za podbródek i zagląda mi w oczy.
-Źle się wyraziłam. – odsuwam się, podnoszę z łóżka i kończę pakowanie. – My potrzebujemy jej i czasu. Muszę odejść, Aaron. Na jakiś czas muszę zniknąć.
-Gdzie niby zamieszkasz? – słyszę jego głos przepełniony zwątpieniem, ale ma przecież rację.
-Dam sobie radę – rzucam pewnie, a po chwili już zapinam walizkę. – Nie zatrzymuj mnie, proszę.



Pół godziny później stoję na zatłoczonej ulicy. Tuż obok mnie stoi walizka na kółkach. Mam teraz dwa wyjścia: wyjazd do mojego brata do  Newcastle lub telefon do Carla. Tak właśnie tego Carla. Carla Jenkinsona, mojego rówieśnika, gracza Arsenalu i chyba zaraz po Ramsey’u najbliższej mi osoby. Mój przyjaciel, z czystym sercem mogę tak o nim powiedzieć. Z jednej strony wiem, jak dobry kontakt ma z Aaronem, z drugiej natomiast wiem, że mogę na niego liczyć i wiem, że jeśli go o coś poproszę to nie powie tego Walijczykowi. Nie to co Jack. Ten drugi jest fenomenem i oboje z Carlem tak uważamy. Oczywiście nie chodzi tutaj o to, żeby ubliżać jego talentowi, co to, to nie. Talent to jedyna rzecz jakiej nie można mu odmówić, no może po za dołeczkami w policzkach. Po za tym jak na osobę w naszym wieku jest nad wyraz poważny i…. trochę zbyt lojalny wobec Aarona. Dlatego mimo, że dłużej go znam, to jednak lepiej dogaduje się z Jenkinsonem. Sięgnęłam do kieszeni zimowego płaszczyka i wyciągnęłam z niej telefon, na którym bez zawahania wybrałam numer chłopaka.
-Cześć, piękna. Co tam? – powitał mnie nad wyraz szczęśliwy głos dwudziestolatka.
-Jesteś w domu? – zmarszczyłam lekko brwi. – Mam do Ciebie sprawę niecierpiącą zwłoki.
-Jeeestem… - głos po drugiej stronie telefonu był pełen zwątpienia, ale nie dbałam o to.
-To będę za… Pół godziny? –starałam się przybrać jak najbardziej naturalny ton głosu.
-Wstawię wodę na herbatę? – jak zwykle zaproponował mi filiżankę tradycyjnego angielskiego napoju, a ja nie mogłam mu odmówić.
-Tak, herbata to dobry pomysł – zaśmiałam się pod nosem.
Była to też nasza mała tradycja. Pijąc ją zwierzałam mu się tak naprawdę z najcięższych momentów w moim życiu, ze wszystkiego co mnie trapiło. A przecież teraz też miałam mu o czym opowiadać. Dopiero w drodze do mieszkania pół Fina pół Anglika zrozumiałam też, że prośba jaką do niego miałam nie mogła zostać spełniona. A nawet jeżeli to była ciężka do spełnienia zważywszy na fakt, że mieszkanie Carla było zwykłą kawalerką, niczym nie przypominającą mieszkania piłkarza. No może po za obowiązkowymi pozycjami na półkach w postaci każdej części Fify, czy też kilku zdjęć z chłopakami ze składu wiszących na jednej ze ścian. Carl zawsze był bardziej kibicem niż piłkarzem. Pamiętam, że gdy pierwszy raz pojawiłam się u niego zamurowało mnie. I na pewno nie było to pozytywne. Byłam bardziej przerażona, że chłopak jest fanatykiem, uczestniczy w ulicznych burdach i tłucze twarze kibiców innych londyńskich klubów. Z czasem okazał się być po prostu wspaniałym chłopakiem, który przy okazji od zawsze kibicował Arsenalowi. Gra dla tego klubu była niczym ziszczenie jego najskrytszych marzeń i jestem pewna, że do tej pory kiedy komuś o tym opowiada jego oczy tak niesamowicie się świecą.


Kiedy znalazłam się już u niego tradycyjnie zajęłam swoje miejsce przy kuchennym stole.  Długo nie musiałam też czekać na to, aż wtarga moją walizkę do środka i postawi przede mną kubek z ciepłym napojem. Oczywiście czerwony kubek z logiem Arsenalu. Czasem zastanawiałam się czy u Carla znajdują się rzeczy z innym motywem. Szybko jednak wtedy uświadamiałam sobie, że nie. Przecież gdyby tak było na pewno już dawno znalazłby sobie jakąś dziewczynę. Nie należał do najbrzydszych chłopców, a i jego pochodzenie było tutaj, na wyspach dość oryginalne.
-Gdzie lecisz? – usiadł naprzeciwko mnie i uważnie zaczął mi się przyglądać.
-Mogę się u Ciebie zatrzymać? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie robiąc najsłodszą minę na świecie. – Mogę spać na kanapie!
-Coś nie tak z Aaronem? – zmarszczył brwi, pochylając się lekko nad stołem.
-Potrzebujemy trochę czasu – nerwowo się zaśmiałam. – Wyprowadziłam się. Mam dość duszenia się w czterech ścianach. Zamieszkałabym u siebie, ale wiesz, że sprzedałam mieszkanie pół roku temu. Mojego brata nie ma w Londynie, zostałam sama…
-Nie no jasne, możesz się u mnie zatrzymać – w roztargnieniu zaczął wylewać z siebie potok słów. – Ale nie będziesz spała na kanapie. Będziemy się zamieniać. Mi łóżko przyda się w zasadzie tylko przed meczami…
-Carl! – zaśmiałam się przerywając mu i podnosząc się ze swojego miejsca. – Dziękuję!
Rzuciłam mu się na szyję i ścisnęłam z całej siły, której pokłady gromadziłam w sobie.
-Nie mów tylko Ramseyowi, że jestem u Ciebie, ok? – spojrzałam mu prosto w oczy, a kiedy tylko przytaknął zostawiłam soczystego całusa na jego policzku i wróciłam do przytulania go.
Żeby nie było wątpliwości: ja i Carl jesteśmy tylko przyjaciółmi, z naciskiem na słowo tylko. Nie ma między nami żadnej chemii, a co więcej od jakiegoś czasu zagorzale kibicuje mu w zdobyciu jakiejś dziewczyny. Carl jest po prostu dla mnie jak brat z wyboru. Kocham go i nie mogłabym bez niego wytrzymać, ale jednocześnie nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia z nim jako moim partnerem. W tej roli od lat doskonale sprawdza się Aaron.
-Jeden warunek – odsunął się ode mnie na chwilę sprawiając, że spojrzałam mu w oczy. – Pójdziesz ze mną na te Christmas Party?
-Sama nie wiem… - wzdycham ciężko usadawiając się teraz na jego kolanie. -  Aaron chciał…
-Rozstaliście się czy jesteście tylko w separacji? – uważnie mi się przygląda, podczas gdy ja podnoszę się z jego kolan. – Dobra… Zrobimy inaczej. Pójdziemy tam razem, a jak będziesz chciała to po prostu spędzisz z nim ten wieczór, zgoda?
Kiwam głową i jestem całkowicie na tak. Jego propozycja w tym momencie jest dla mnie propozycją nie do odrzucenia. W razie co mam dwie furtki: bezpieczne i kochające ramię Aarona i tą oazę w jakiej mogę się zatrzymać, czyli kawalerkę Jenkinsona. Cieszę się, że Carl jest osobą, na którą mogę zawsze liczyć. Nawet teraz…  W tej niezaprzeczalnej potrzebie.


Kilka dni później stoję trzymając w ręku kieliszek wypełniony czerwonym półsłodkim winem. Nerwowo omiatam swoim spojrzeniem salę, co chwilę upijając po łyku trunku. Paręnaście minut temu zgubiłam gdzieś Carla. Poszli z Alexem załatwiać jakieś ‘ważne sprawy’, a ja choć nigdy nie wątpiłam w ich wagę, teraz stałam sama z nadzieją, że nie spotkam się z nim. Mój wzrok przykuwa para, która właśnie zmierza w moją stronę. Theo Walcott i jego wiecznie uśmiechnięta dziewczyna Melanie Slade. Jak zwykle wygląda ślicznie, ale niewiele osób znajdujących się w tej restauracji wie, że to nie tylko zasługa matki natury. Stają przede mną, a ja z przyklejonym uśmiechem na twarzy najpierw całuję w policzek blondynkę, a następnie przytulam się z Theo. Wyglądają razem tak uroczo, że nie mogę się powstrzymać od skomplementowania ich obecności.
-Ślicznie wyglądacie – uśmiecham się ponownie, jednocześnie przechylając do ust kieliszek.
-Chcieliśmy z Tobą porozmawiać – słyszę głos Walcotta i momentalnie poważnieję, tak jak zresztą i oni. – To dość poważny temat.
-Ustaliliście datę ślubu? – moje oczy powoli zaczynają przypominać pięciozłotówki, ale proces ich transformacji zatrzymuje główna zainteresowana.
-Czemu niby? – śmieje się nerwowo, a ja wiem, że gdyby to zależało tylko od niej już dawno stanęłaby na ślubnym kobiercu z Anglikiem, a teraz najpewniej wychowywałaby mu ich pierwsze dziecko.
-Chcieliście poważnie porozmawiać. – robię przerwę dając im chwilę na zastanowienie. – Myślałam, że chcecie przekazać mi radosną wiadomość i ewentualnie zaprosić na ślub.
-To nie to… - Theo ucina krótko ten temat, nieco mocniej ściskając dłoń swojej narzeczonej, jakby chcąc ją zapewnić o swoim uczuciu. – Słyszeliśmy, że wyprowadziłaś się… Zostawiłaś Aarona?
-Słyszeliście? – przymrużyłam powieki rzucając im podejrzliwe spojrzenia. – Oh… Ta przebrzydła gnida Ramsey już się pochwaliła?
Teraz to z mojego gardła wydobywa się nerwowy chichot i mogę przysiąc, że bije się z chęcią znalezienia Walijczyka i sprania mu pięknej buźki na kwaśne jabłko.
-Nic nikomu nie mówił. Przynajmniej nie mi – rzuca krótko, co dziwi mnie jeszcze bardziej, bo przecież wiem, że Theo to jego przyjaciel. – Cała drużyna zauważyła, że coś jest nie tak. Zwłaszcza jak po ostatnim treningu kopał i walił pięściami w swoją szafkę. Wspomniał coś Kieranowi o tym, że nie może Cię znowu stracić i wtedy jakby stało się to trochę jasne… Lea, jeśli potrzebujesz rozmowy….
-Bez urazy, Theo – uśmiecham się dość sztucznie i wyrzucam z siebie kolejne słowa. – Ale nie jesteście osobami, którym miałabym ochotę żalić się z relacji moich i Aarona. Myślę, że na tą chwilę tą osobą jest jedynie Carl. I nie zrozumcie mnie źle, bo Was bardzo lubię, jednak nie czuję zwyczajnie potrzeby wtajemniczania Was w ten dziwny cyrk.
-Powiesz mu chociaż czemu? – teraz to Melanie przemawia, sprawiając jednocześnie, że jednym haustem dopijam zawartość kieliszka, który wymieniam na nowy wypełniony u kelnera, który właśnie nas mija.
-Aaron doskonale wie czemu. – spokojnie wyjaśniam dziewczynie i już mam odchodzić, kiedy przemawia po raz kolejny.
-On nawet nie wie, gdzie się zatrzymałaś. – pierwszy raz w jej głosie słyszę troskę o inną osobę niż Walcott. – Martwi się o Ciebie. Wróć do niego, na pewno sobie wszystko wyjaśnicie.
-Ja go nigdy nie zostawiłam – nabieram powietrza, chcąc skontrolować ton mojej wypowiedzi, który zupełnie niespodziewanie się podniósł. – Dałam mu po prostu czas i przestrzeń, której tak bardzo potrzebował.
-O czym ty mówisz? – widzę jak Theo stojący naprzeciwko mnie marszczy brwi i uważnie mi się przygląda.
-Miałam już dość – pękam i zaczynam im z grubsza opowiadać moją wersję wydarzeń. – Dusiłam się tam, ok? Chciałam móc złapać go za rękę i wyjść na spacer. Miałam dość tego bycia razem, ale nie bycia razem. Mieszkania w jednym apartamencie, ale jednocześnie unikania nawet głupiego wyjścia na jego taras. Nawet jak jeździliśmy na urodziny, któregokolwiek z Was zamawialiśmy oddzielne taksówki. On spod domu, ja zazwyczaj szłam dwie przecznice dalej i dopiero tam dzwoniłam po taryfę. Miałam tego dość, a on wciąż nie był gotowy na wyjście z cienia…
-Dlatego przyszłaś z Jenkinsonem? – Walcott spojrzał na mnie ze zdziwieniem malującym się na jego twarzy. – A nie z Aaronem?
-Aaron nie odzywał się do mnie od kilku dni – rzuciłam już nieco spokojniej. – Doszłam do wniosku, że milczenie oznacza anulowanie zaproszenia. A jeżeli Carl poprosił mnie, żebym z nim poszła to musiałam się zgodzić. Jenki to mój przyjaciel.
Ponownie omiotłam wzrokiem salę i wtedy mój wzrok spotkał się z oczami Walijczyka. Niechybnie upiłam kolejny solidny łyk trunku, a następnie podziękowałam Bogu winnym narzeczonym. Skierowałam swoje kroki w przeciwną stronę, niż ta, gdzie stał Ramsey. Nerwowo zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu mojego przyjaciela. I wtedy poczułam to. Najpierw lekko klepnął mnie w ramię, a dopiero potem do moich nozdrzy dotarł silny zapach jego perfum.
-Cieszę się, że jednak przyszłaś…



Oddaje dla Was pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że podoba się i długość (4,5 strony Worda) i treść. Starałam się nieco przybliżyć postać zarówno i Aarona, Carla jak i samej Lei. Jak widzicie akcja nie toczy się też bezpośrednio po prologu, ale kilka lat później. No cóż wasze nadzieje na powrót tej dwójki do siebie nie były do końca mylne. Nie wiem, co mogę tutaj więcej dodać, więc po prostu zapraszam do lektury i zostawiania po sobie tutaj wasze opinii, przypuszczeń co do rozwoju akcji i waszych sugestii. Pozdrawiam gorąco.

wtorek, 15 stycznia 2013

Prolog


Minął ponad rok… Rok bycia razem, ale jednak osobno. Pamiętam doskonale ten dzień, w którym rozstaliśmy się na dobre. Wielokrotnie stawiano przede mną pytanie dlaczego. Czy on Cię zdradzał? – kolejne zdanie, na które tak naprawdę mogłam nie znać prawdziwej odpowiedzi. A mimo to odpowiadałam, że nie. Sama nie wiem, co mnie wtedy podkusiło do tego, żeby zapakować swoje rzeczy i usunąć się z jego życia. Być może była to właśnie piłka i klub, w którym grał.  Poświęcał jej każdą wolną chwilę, pochłaniała go. Widziałam to na boisku, zresztą nie tylko ja. Dostrzegał to każdy widz, nawet kibic przeciwnej drużyny. Ja odeszłam na boczny tor. Starałam się z tym jednak godzić, ale jak długo mogłam udawać, że wszystko jest w porządku, a ja jestem szczęśliwa. Zdecydowałam się odejść i mimo, że tamtego dnia w jego mieszkaniu nie panowała miła atmosfera, to jednak nie zapłonęłam do niego tą dziwną chwilową nienawiścią. Wiecie co najbardziej mnie wkurzało? Fakt, że nawet po naszym rozstaniu królował na boisku. Był w swojej szczytowej formie, która zdawała się z tygodnia na tydzień wzrastać. Zupełnie jakby spłynęło po nim nasze rozstanie, jakby nie wywarło na nim żadnego wrażenia.

Sama nie wiem, czemu oglądałam tamten mecz ze Stoke. Może to jakieś dziwne przeznaczenie kazało mi usiąść wtedy obok brata i jego kolegów i razem z nimi obejrzeć cudowne show, a może to tęsknota za jego widokiem. Wiedziałam, że będąc w szczytowej formie na pewno zagra. Siedziałam, więc i oglądałam. I dopiero kiedy w 65 minucie Aaron padł na ziemię, zamarłam. Widziałam kapitana drużyny trzymającego się za głowę i kręcącego nią z niedowierzaniem i zarazem przerażeniem. Vermaelen krył swoją twarz w dłoniach…. Nie zauważyłam nawet, kiedy odruchowo zrobiłam to samo, co on. A potem te nosze… Czułam jak dreszcze przerażenia co raz intensywniej zaczynają przebiegać po moim ciele. Czułam też dziwny ból w okolicy klatki piersiowej i już wtedy wiedziałam, że muszę dostać się do niego jak najszybciej. Bez jakiegokolwiek zawahania odrzuciłam na bok dumę. A może zwyczajnie po prostu w tamtym momencie o tym nie myślałam. Chłopak, dla którego moje serce jeszcze wybijało rytm właśnie był znoszony z boiska.
-Cholera! – zaklęłam stojąc w płaszczu i nerwowo patrząc na mojego brata. – Przecież oni grają w Stoke!
Bezradnie osunęłam się w dół  po ścianie. Tak bardzo chciałam być przy nim. Chciałam móc usiąść obok niego, ścisnąć go za rękę i powiedzieć mu, że może na mnie teraz liczyć. Bo przecież mógł. Przecież to w dalszym ciągu był mój Aaron. Ten sam, którego poznałam dwa lata wcześniej: ja jako 15-latka nie zważająca na to, co wypada i on jako 17-latek ze świetlaną przyszłością i nieskazitelnym uśmiechem na twarzy.

Przez całą noc nie mogłam zmrużyć oka, a kiedy tylko Walcott poinformował mnie, że wrócili do Londynu i podał mi nazwę szpitala w jakim przebywa Rambo momentalnie wskoczyłam w jakieś dżinsy i wyszłam z domu. Był luty, a ja byłam niemal nieubrana. Nie  zwracałam uwagi na mróz, po prostu chciałam znaleźć się już w tym szpitalu i zobaczyć go na własne oczy.
-Aaron! – rzuciłam otwierając drzwi,  jednak nie sprawiłam, że na mnie spojrzał.
Zajęłam więc miejsce na tym stołku, który zazwyczaj stoi przy szpitalnych łóżkach i odnalazłam swoją dłonią jego. Ścisnęłam ją lekko i momentalnie poczułam się lepiej. Nie musiał na mnie patrzeć, nie musiał odwzajemniać uścisku. Czułam się lepiej, bo byłam przy nim i lada moment mogłam mu powiedzieć, że wciąż jestem jego przyjaciółką. Że mimo, że nam się nie udało, nadal może na mnie liczyć.
-Nigdy nie zrobiłem połowy tej rzeczy, o których pisała prasa – spojrzał na mnie kątem oka i  mruknął cicho pod nosem.
-Ciii…. – szepnęłam przejeżdżając swoją ręką po jego włosach. – Nie jestem tu po to, żebyś mi się tłumaczył. Chcę tylko, żebyś wiedział, że możesz na mnie liczyć. Jak będziesz czegoś…
-Nie, Lea – westchnął spoglądając na mnie. – Nie chcę Twojej łaski. Nie chcę robić sobie nadziei, że jesteś obok, a później Cię nagle stracić.
-Aaron, przestań – zmarszczyłam lekko czoło.
Poczułam opuszki jego palców na moim czole, a nasze oczy spotkały się na chwilę.
-Nie rób tak, będziesz miała zmarszczki – zaśmiał się cicho.
-Jak się czujesz? – uśmiechnęłam się lekko ponownie łapiąc go za rękę.
-Jak na kogoś kto połamał sobie dwie kości to całkiem nieźle.
Nie spodziewałam się tego, że zrobi mi miejsce na swoim łóżku, a ja z niego skorzystam. Że moment, w którym obejmie mnie ramieniem będzie tym najprzyjemniejszym tamtego dnia. Że to będzie daleki początek czegoś nowego. Czegoś co miało swoją szansę na odrodzenie się.



Miałam co prawda napisać to najpierw całe, a później dodawać, ale będzie jak zwykle inaczej. Trochę brak mi czasu i samo zaparcia na dokończenie tego w pełni. Dodatkowo chce zaznaczyć, że nie będę tu dodawać rozdziałów systematycznie co 2 tygodnie, tydzień lub 3 dni. Traktuje to jako odskocznię. To opowiadanie sprawia, że pisząc je jestem na totalnym luzie. Mam nadzieję, że będzie czymś innym, jeśli Was zawiodę to przykro mi. Jeśli chcecie być powiadamiani to powiedzcie. Wtedy na pewno będę Was informować. Ewentualnie istnieje opcja do dodania mnie do listy czytelniczej i wtedy, nawet nie będę musiałam spamować Was komentarzem o treści " cześć dodałam nowośc na blablabla". Od części z Was pewnie padnie pytanie czemu Aaron? Otóż sekretem nie jest fakt, że nie jest moim ulubionym arsenalowym piłkarzem, ale cóż jak to napisał wczoraj sam Poldi "Shit happens". Ale tak serio to przez obejrzenie Close up u Ramsey naszła mnie jakaś wena i chęć stworzenia czegoś z niczego. A teraz pozdrawiam z ciepłego łóżeczka.