grudzień 2012
Stoję i uważnie przeglądam się w ogromnym lustrze. Co chwilę
łapię za rogi swetra i obciągam go w dół. Sama nie wiem czemu akurat dzisiaj
chcę wyglądać tak nienagannie. Czemu wciąż mam nadzieję, że to jednak danego
dnia pójdziemy gdzieś w końcu razem. Oficjalnie razem. Zwyczajnie chyba mam
dość tego chowania się po kątach i spędzania razem czasu tylko w Twoim
mieszkaniu. Chyba chcę się w końcu pochwalić całemu światu, że ja i Aaron
Ramsey znowu jesteśmy parą. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi, a chwilę po nim
torbę rzucaną na podłogę. Długo nie czekam na to, aż poczuje dwie dłonie
oplatające mnie teraz na wysokości brzucha i jego głowę znajdującą sobie teraz
miejsce na moim ramieniu. Spoglądam w swoje lustrzane odbicie i to właśnie tam
spotykam się z jego spojrzeniem. Nieznacznie się uśmiecham i delikatnie
nozdrzami wciągam zapach jego użytego świeżo po treningu żelu pod prysznic.
-Gdzieś idziesz? – szepcze mi prosto do ucha.
-Idziemy oboje – obracam się przodem do niego spoglądając w
jego szaro-brązowe oczy, do tej pory nie mogę rozgryźć ich prawdziwej barwy.
-Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł Lea… - wzdycha ciężko,
opuszkami palców przejeżdżając teraz po moich policzkach. – Mówiłem Ci, że nie
chcę, żeby gazety znowu na Ciebie wjechały.
-Ale to nie jest ważne Aaron – zauważyłam, że zawsze kiedy
nam na czymś zależy zwracamy się do siebie bezpośrednio używając naszych imion.
– Chcę w końcu wyjść z tych czerech ścian, wyjść z Tobą. Nie obchodzi mnie, co
pomyślą inni.
-Wyjdziemy razem – przerywa mi łapiąc w swoje dłonie moje. –
Za tydzień jest ta świąteczna klubowa kolacja…. Potem pojedziemy na święta do
moich rodziców.
-Klubowa... – wzdycham ciężko, ale na więcej mnie nie stać,
bo Aaron właśnie przyciska mnie do swojego torsu i całuje gdzieś w czubek
głowy.
-Dla mnie to też nie jest łatwe… - wzdycha równie ciężko jak
ja, a ja sama mimowolnie kiwam głową.
Budzę się rano u jego boku i widząc jego twarz, na której
zdołały pojawić się pierwsze zmarszczki mam ochotę zacząć płakać. Nie mogę,
decyzję podjęłam dzień wcześniej. Wiem, że tak będzie lepiej dla nas obojga.
Przytulam się do niego po raz ostatni, a opuszkami swojej lewej dłoni
przejeżdżam po jego twarzy. Wiem przez ile musiał przejść, dlatego wierzę, że
teraz też da radę. Jego całe życie to walka: na co dzień i na boisku, o
zdrowie, o karierę, o piłkę. Teraz także o mnie. Muskam swoimi wargami jego
czoło, po czym ściągam z siebie jego ciężkie ramię. Podnoszę się z łóżka i
siadam na jego skraju. Chwilę siedzę zanim podejmę ostateczną decyzję, ale
jakieś 5 minut później przede mną leży walizka, a ja właśnie wrzucam do niej
swoje ubrania. Ściskam w dłoni kolejno swoje koszulki oddzielając je od tych
Walijczyka, które zbłądziły gdzieś pośród moich rzeczy. Sama nie wiem, kiedy
ale moje oczy w pełni się zaszkliły. Nie chcę go znowu zostawiać, ale muszę.
Muszę dać mu więcej czasu i przestrzeni. Nie umiem dłużej dusić się w czterech
ścianach, żyć jak sekretna kochanka.
-Nie śpisz? – słyszę jego lekko zaspany głos i już wiem, że
jeszcze nie zauważył co robię.
-Nie… - opadam na łóżko i ściskam w dłoni jego zmiętoloną
klubową koszulkę.
W odpowiedzi słyszę tylko szelest pościeli, a po chwili
czuję jak mnie przytula i na dzień dobry całuje w policzek.
-Co Ty robisz? – w jego głosie słychać odrobinę zwątpienia i
pretensji.
-Przepraszam, Aaron… - ucinam w połowie zdania słysząc jak
bardzo łamie mi się głos.
-Lea, spójrz na mnie. – przerywa i przekręca mnie w swoją
stronę. – Co Ty znowu kombinujesz? Gdzie Ty się wybierasz?
Nie umiem patrzeć mu w oczy, bowiem czuję, że łzy, które do
tej pory zbierały się we mnie teraz zaczynają wychodzić na światło dzienne.
Chowam zatem moją twarz w jego ramieniu i nic nie mówię. Czuję jak obejmuje
mnie mocno i zdecydowanie, zupełnie jakby nie chciał mnie stąd wypuścić.
-Ja muszę… - uspokajam się tłumiąc swój głos w jego
koszulkę. – Tak będzie lepiej. Potrzebujemy jeszcze chyba czasu. Za szybko
wszystko się działo.
-Zanim do mnie wróciłaś, po moim wyjściu ze szpitala
musiałem odczekać jeszcze pół roku… - wywraca oczami i spogląda na mnie, całując
mnie krótko w czoło.
-Nie o to chodzi – dość energicznie kręcę głową. – Ja mam
dość duszenia się w mieszkaniu. Ty nie jesteś gotowy na kolejną lawinę
nagłówków… Może po prostu potrzebujemy przestrzeni.
-Nie potrzebujemy jej – łapie mnie za podbródek i zagląda mi
w oczy.
-Źle się wyraziłam. – odsuwam się, podnoszę z łóżka i kończę
pakowanie. – My potrzebujemy jej i czasu. Muszę odejść, Aaron. Na jakiś czas
muszę zniknąć.
-Gdzie niby zamieszkasz? – słyszę jego głos przepełniony
zwątpieniem, ale ma przecież rację.
-Dam sobie radę – rzucam pewnie, a po chwili już zapinam
walizkę. – Nie zatrzymuj mnie, proszę.
Pół godziny później stoję na zatłoczonej ulicy. Tuż obok
mnie stoi walizka na kółkach. Mam teraz dwa wyjścia: wyjazd do mojego brata
do Newcastle lub telefon do Carla. Tak
właśnie tego Carla. Carla Jenkinsona, mojego rówieśnika, gracza Arsenalu i
chyba zaraz po Ramsey’u najbliższej mi osoby. Mój przyjaciel, z czystym sercem
mogę tak o nim powiedzieć. Z jednej strony wiem, jak dobry kontakt ma z
Aaronem, z drugiej natomiast wiem, że mogę na niego liczyć i wiem, że jeśli go
o coś poproszę to nie powie tego Walijczykowi. Nie to co Jack. Ten drugi jest
fenomenem i oboje z Carlem tak uważamy. Oczywiście nie chodzi tutaj o to, żeby
ubliżać jego talentowi, co to, to nie. Talent to jedyna rzecz jakiej nie można mu
odmówić, no może po za dołeczkami w policzkach. Po za tym jak na osobę w naszym
wieku jest nad wyraz poważny i…. trochę zbyt lojalny wobec Aarona. Dlatego
mimo, że dłużej go znam, to jednak lepiej dogaduje się z Jenkinsonem. Sięgnęłam
do kieszeni zimowego płaszczyka i wyciągnęłam z niej telefon, na którym bez
zawahania wybrałam numer chłopaka.
-Cześć, piękna. Co tam? – powitał mnie nad wyraz szczęśliwy
głos dwudziestolatka.
-Jesteś w domu? – zmarszczyłam lekko brwi. – Mam do Ciebie
sprawę niecierpiącą zwłoki.
-Jeeestem… - głos po drugiej stronie telefonu był pełen
zwątpienia, ale nie dbałam o to.
-To będę za… Pół godziny? –starałam się przybrać jak
najbardziej naturalny ton głosu.
-Wstawię wodę na herbatę? – jak zwykle zaproponował mi
filiżankę tradycyjnego angielskiego napoju, a ja nie mogłam mu odmówić.
-Tak, herbata to dobry pomysł – zaśmiałam się pod nosem.
Była to też nasza mała tradycja. Pijąc ją zwierzałam mu się
tak naprawdę z najcięższych momentów w moim życiu, ze wszystkiego co mnie
trapiło. A przecież teraz też miałam mu o czym opowiadać. Dopiero w drodze do
mieszkania pół Fina pół Anglika zrozumiałam też, że prośba jaką do niego miałam
nie mogła zostać spełniona. A nawet jeżeli to była ciężka do spełnienia
zważywszy na fakt, że mieszkanie Carla było zwykłą kawalerką, niczym nie
przypominającą mieszkania piłkarza. No może po za obowiązkowymi pozycjami na
półkach w postaci każdej części Fify, czy też kilku zdjęć z chłopakami ze
składu wiszących na jednej ze ścian. Carl zawsze był bardziej kibicem niż
piłkarzem. Pamiętam, że gdy pierwszy raz pojawiłam się u niego zamurowało mnie.
I na pewno nie było to pozytywne. Byłam bardziej przerażona, że chłopak jest
fanatykiem, uczestniczy w ulicznych burdach i tłucze twarze kibiców innych
londyńskich klubów. Z czasem okazał się być po prostu wspaniałym chłopakiem,
który przy okazji od zawsze kibicował Arsenalowi. Gra dla tego klubu była
niczym ziszczenie jego najskrytszych marzeń i jestem pewna, że do tej pory
kiedy komuś o tym opowiada jego oczy tak niesamowicie się świecą.
Kiedy znalazłam się już u niego tradycyjnie zajęłam swoje
miejsce przy kuchennym stole. Długo nie
musiałam też czekać na to, aż wtarga moją walizkę do środka i postawi przede
mną kubek z ciepłym napojem. Oczywiście czerwony kubek z logiem Arsenalu.
Czasem zastanawiałam się czy u Carla znajdują się rzeczy z innym motywem.
Szybko jednak wtedy uświadamiałam sobie, że nie. Przecież gdyby tak było na
pewno już dawno znalazłby sobie jakąś dziewczynę. Nie należał do najbrzydszych
chłopców, a i jego pochodzenie było tutaj, na wyspach dość oryginalne.
-Gdzie lecisz? – usiadł naprzeciwko mnie i uważnie zaczął mi
się przyglądać.
-Mogę się u Ciebie zatrzymać? – odpowiedziałam pytaniem na
pytanie robiąc najsłodszą minę na świecie. – Mogę spać na kanapie!
-Coś nie tak z Aaronem? – zmarszczył brwi, pochylając się
lekko nad stołem.
-Potrzebujemy trochę czasu – nerwowo się zaśmiałam. – Wyprowadziłam
się. Mam dość duszenia się w czterech ścianach. Zamieszkałabym u siebie, ale
wiesz, że sprzedałam mieszkanie pół roku temu. Mojego brata nie ma w Londynie,
zostałam sama…
-Nie no jasne, możesz się u mnie zatrzymać – w roztargnieniu
zaczął wylewać z siebie potok słów. – Ale nie będziesz spała na kanapie.
Będziemy się zamieniać. Mi łóżko przyda się w zasadzie tylko przed meczami…
-Carl! – zaśmiałam się przerywając mu i podnosząc się ze
swojego miejsca. – Dziękuję!
Rzuciłam mu się na szyję i ścisnęłam z całej siły, której
pokłady gromadziłam w sobie.
-Nie mów tylko Ramseyowi, że jestem u Ciebie, ok? –
spojrzałam mu prosto w oczy, a kiedy tylko przytaknął zostawiłam soczystego
całusa na jego policzku i wróciłam do przytulania go.
Żeby nie było wątpliwości: ja i Carl jesteśmy tylko
przyjaciółmi, z naciskiem na słowo tylko. Nie ma między nami żadnej chemii, a
co więcej od jakiegoś czasu zagorzale kibicuje mu w zdobyciu jakiejś
dziewczyny. Carl jest po prostu dla mnie jak brat z wyboru. Kocham go i nie mogłabym
bez niego wytrzymać, ale jednocześnie nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia
z nim jako moim partnerem. W tej roli od lat doskonale sprawdza się Aaron.
-Jeden warunek – odsunął się ode mnie na chwilę sprawiając,
że spojrzałam mu w oczy. – Pójdziesz ze mną na te Christmas Party?
-Sama nie wiem… - wzdycham ciężko usadawiając się teraz na
jego kolanie. - Aaron chciał…
-Rozstaliście się czy jesteście tylko w separacji? – uważnie
mi się przygląda, podczas gdy ja podnoszę się z jego kolan. – Dobra… Zrobimy
inaczej. Pójdziemy tam razem, a jak będziesz chciała to po prostu spędzisz z
nim ten wieczór, zgoda?
Kiwam głową i jestem całkowicie na tak. Jego propozycja w
tym momencie jest dla mnie propozycją nie do odrzucenia. W razie co mam dwie
furtki: bezpieczne i kochające ramię Aarona i tą oazę w jakiej mogę się
zatrzymać, czyli kawalerkę Jenkinsona. Cieszę się, że Carl jest osobą, na którą
mogę zawsze liczyć. Nawet teraz… W tej
niezaprzeczalnej potrzebie.
Kilka dni później stoję trzymając w ręku kieliszek
wypełniony czerwonym półsłodkim winem. Nerwowo omiatam swoim spojrzeniem salę,
co chwilę upijając po łyku trunku. Paręnaście minut temu zgubiłam gdzieś Carla.
Poszli z Alexem załatwiać jakieś ‘ważne sprawy’, a ja choć nigdy nie wątpiłam w
ich wagę, teraz stałam sama z nadzieją, że nie spotkam się z nim. Mój wzrok
przykuwa para, która właśnie zmierza w moją stronę. Theo Walcott i jego
wiecznie uśmiechnięta dziewczyna Melanie Slade. Jak zwykle wygląda ślicznie,
ale niewiele osób znajdujących się w tej restauracji wie, że to nie tylko
zasługa matki natury. Stają przede mną, a ja z przyklejonym uśmiechem na twarzy
najpierw całuję w policzek blondynkę, a następnie przytulam się z Theo.
Wyglądają razem tak uroczo, że nie mogę się powstrzymać od skomplementowania
ich obecności.
-Ślicznie wyglądacie – uśmiecham się ponownie, jednocześnie
przechylając do ust kieliszek.
-Chcieliśmy z Tobą porozmawiać – słyszę głos Walcotta i
momentalnie poważnieję, tak jak zresztą i oni. – To dość poważny temat.
-Ustaliliście datę ślubu? – moje oczy powoli zaczynają
przypominać pięciozłotówki, ale proces ich transformacji zatrzymuje główna
zainteresowana.
-Czemu niby? – śmieje się nerwowo, a ja wiem, że gdyby to
zależało tylko od niej już dawno stanęłaby na ślubnym kobiercu z Anglikiem, a
teraz najpewniej wychowywałaby mu ich pierwsze dziecko.
-Chcieliście poważnie porozmawiać. – robię przerwę dając im
chwilę na zastanowienie. – Myślałam, że chcecie przekazać mi radosną wiadomość
i ewentualnie zaprosić na ślub.
-To nie to… - Theo ucina krótko ten temat, nieco mocniej
ściskając dłoń swojej narzeczonej, jakby chcąc ją zapewnić o swoim uczuciu. –
Słyszeliśmy, że wyprowadziłaś się… Zostawiłaś Aarona?
-Słyszeliście? – przymrużyłam powieki rzucając im
podejrzliwe spojrzenia. – Oh… Ta przebrzydła gnida Ramsey już się pochwaliła?
Teraz to z mojego gardła wydobywa się nerwowy chichot i mogę
przysiąc, że bije się z chęcią znalezienia Walijczyka i sprania mu pięknej
buźki na kwaśne jabłko.
-Nic nikomu nie mówił. Przynajmniej nie mi – rzuca krótko,
co dziwi mnie jeszcze bardziej, bo przecież wiem, że Theo to jego przyjaciel. –
Cała drużyna zauważyła, że coś jest nie tak. Zwłaszcza jak po ostatnim treningu
kopał i walił pięściami w swoją szafkę. Wspomniał coś Kieranowi o tym, że nie
może Cię znowu stracić i wtedy jakby stało się to trochę jasne… Lea, jeśli
potrzebujesz rozmowy….
-Bez urazy, Theo – uśmiecham się dość sztucznie i wyrzucam z
siebie kolejne słowa. – Ale nie jesteście osobami, którym miałabym ochotę żalić
się z relacji moich i Aarona. Myślę, że na tą chwilę tą osobą jest jedynie
Carl. I nie zrozumcie mnie źle, bo Was bardzo lubię, jednak nie czuję
zwyczajnie potrzeby wtajemniczania Was w ten dziwny cyrk.
-Powiesz mu chociaż czemu? – teraz to Melanie przemawia,
sprawiając jednocześnie, że jednym haustem dopijam zawartość kieliszka, który
wymieniam na nowy wypełniony u kelnera, który właśnie nas mija.
-Aaron doskonale wie czemu. – spokojnie wyjaśniam
dziewczynie i już mam odchodzić, kiedy przemawia po raz kolejny.
-On nawet nie wie, gdzie się zatrzymałaś. – pierwszy raz w
jej głosie słyszę troskę o inną osobę niż Walcott. – Martwi się o Ciebie. Wróć
do niego, na pewno sobie wszystko wyjaśnicie.
-Ja go nigdy nie zostawiłam – nabieram powietrza, chcąc
skontrolować ton mojej wypowiedzi, który zupełnie niespodziewanie się podniósł.
– Dałam mu po prostu czas i przestrzeń, której tak bardzo potrzebował.
-O czym ty mówisz? – widzę jak Theo stojący naprzeciwko mnie
marszczy brwi i uważnie mi się przygląda.
-Miałam już dość – pękam i zaczynam im z grubsza opowiadać
moją wersję wydarzeń. – Dusiłam się tam, ok? Chciałam móc złapać go za rękę i
wyjść na spacer. Miałam dość tego bycia razem, ale nie bycia razem. Mieszkania
w jednym apartamencie, ale jednocześnie unikania nawet głupiego wyjścia na jego
taras. Nawet jak jeździliśmy na urodziny, któregokolwiek z Was zamawialiśmy
oddzielne taksówki. On spod domu, ja zazwyczaj szłam dwie przecznice dalej i
dopiero tam dzwoniłam po taryfę. Miałam tego dość, a on wciąż nie był gotowy na
wyjście z cienia…
-Dlatego przyszłaś z Jenkinsonem? – Walcott spojrzał na mnie
ze zdziwieniem malującym się na jego twarzy. – A nie z Aaronem?
-Aaron nie odzywał się do mnie od kilku dni – rzuciłam już
nieco spokojniej. – Doszłam do wniosku, że milczenie oznacza anulowanie zaproszenia.
A jeżeli Carl poprosił mnie, żebym z nim poszła to musiałam się zgodzić. Jenki
to mój przyjaciel.
Ponownie omiotłam wzrokiem salę i wtedy mój wzrok spotkał
się z oczami Walijczyka. Niechybnie upiłam kolejny solidny łyk trunku, a
następnie podziękowałam Bogu winnym narzeczonym. Skierowałam swoje kroki w
przeciwną stronę, niż ta, gdzie stał Ramsey. Nerwowo zaczęłam rozglądać się w
poszukiwaniu mojego przyjaciela. I wtedy poczułam to. Najpierw lekko klepnął
mnie w ramię, a dopiero potem do moich nozdrzy dotarł silny zapach jego perfum.
-Cieszę się, że jednak przyszłaś…
Oddaje dla Was pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że podoba się i długość (4,5 strony Worda) i treść. Starałam się nieco przybliżyć postać zarówno i Aarona, Carla jak i samej Lei. Jak widzicie akcja nie toczy się też bezpośrednio po prologu, ale kilka lat później. No cóż wasze nadzieje na powrót tej dwójki do siebie nie były do końca mylne. Nie wiem, co mogę tutaj więcej dodać, więc po prostu zapraszam do lektury i zostawiania po sobie tutaj wasze opinii, przypuszczeń co do rozwoju akcji i waszych sugestii. Pozdrawiam gorąco.